/// Cześć, kilka słów wstępu - wyjątkowo, bo zwykle odzywam się na dole - to jest one-shot na
zimowy konkurs, którego wyników na razie się nie doczekaliśmy, ale ja i tak wrzucę swoje opowiadanie, bo nie chce mi się już czekać. To po pierwsze. Po drugie - jeśli zamierzasz czytasz, ostrzegam, że ten byk ma
13 stron. Polecam rozłożyć to sobie na dwa kawałki, aczkolwiek jeśli masz ochotę i chwilę, polecam przeczytać jednym ciągiem. Po trzecie - chciałam jakoś połączyć opko z Gwiazdogrodem, więc akcja rozgrywa się w Glorin - państwie obok Księstwa Gwiazdy.
Szczerze tekst nie uważam za wybitny, ale może kogoś zmotywuje do działania w trudnych chwilach. Zapraszam :) \\\
~
~ ~
W
górach są najpiękniejsze widoki.
Perys
widzi całe miasto Alfos. Jest białe. Wszędzie pada śnieg. W
domach palą się ciepłe światła. Całość wygląda jak zamrożony
w chwili rój świetlików.
Chłopak
stoi na szczycie najwyższej góry kraju – Alsmith. Upadek z takiej
wysokości byłby pewną śmiercią. Miejsce to jest otoczone małymi
pagórkami, na których rośnie mnóstwo krzaków i drzew. Perys
bierze głęboki wdech, rozkoszując się zimnem wpływającym do
jego piersi. Zamyka oczy. Świat wokół niego jest ogromny. Jest
jeszcze tyle gór, które musi zdobyć. Wolność, jaką czuje,
wypełnia go całkowicie, wymusza uśmiech. Alsmith była ciężkim
wyzwaniem, a jednak mu podołał. Czemu zawsze wspina się o ciemnych
porach? Kiedy widoki są prawie niewidoczne?
Bo
nigdy nie chodziło mu o widoki.
Chodziło
o siłę, o tę chwilę, w której jedynym, co chce się zrobić, to
spojrzenie przed siebie.
Perys
widzi tuż obok siebie wybrzuszenie skały – zaśnieżone i
oblodzone. Kusi go.
Jest
na szczycie, a jednak może być wyżej.
Chłopak
nie opiera się temu. Pokaże wszystkim, że może.
Widzi
dwa warkocze, złośliwy uśmiech, czerwoną jedynkę, uniesiony
palec, mokrą od łez kartkę i okrągłe, zbite okulary.
Zaciska
pięści. W oczach ma determinację.
Jest
wysoko. Ale pokaże wszystkim, że może być wyżej. Nie dostrzega,
że zaszedł daleko. Widzi, że może być dalej.
Wyciąga
przed siebie nogę, czuje chłód w kościach, zimno wiatru, śnieg
na skórze. Chwyta dłonią lodowatej wypustki w skale – podpiera
się, odbija i uderza brodą o ścianę. Słyszy zgrzyt, ignoruje
drżenie kończyn, zaciska drugą rękę na krawędzi. Skacze,
prostuje ręce, napręża mięśnie i widzi lód. Zamyka na chwilę
oczy. Wychyla się, kładzie tors na oblodzonym podłożu. Jest.
Powoli
wstaje, widząc, jak dygocą mu kolana – uśmiech sam wychodzi mu
na twarz. Słyszy swój własny, zagłuszany przez wiatr, śmiech.
–Jestem
najwyżej! – wrzeszczy w przestrzeń, przerywając na chwilę
radosną czkawkę. – Widzicie mnie?! Bogowie! – odchyla głowę,
widzi śnieg padający na niego z nieba, czuje, jak wpada mu za
kołnierz, do buzi i oczu. – Jestem wyżej od was! Wyrywam się, to
ja! Perys! – łzy same popłynęły. To uczucie, które nim
zawładnęło, było nie do opisania – chłopak nie nazwałby go
szczęściem, ale też nie smutkiem. Był jak ptak, który uwolnił
się z klatki.
Po
kilku chwilach rozpościera ramiona, wolno i niepewnie. Czuje śnieg,
coraz gęstszy, i zimno, coraz mocniejsze. Słyszy świst. Wiatr go
zabrał.
Myślał,
że jest mu wszystko jedno, czy zginie, czy nie – sądził, że nie
ma nic do stracenia i nikt za nim nie zapłacze. Jednak w tej chwili
poczucie wszechobecnej wolności zniknęło, zastąpione piekielnym
niepokojem.
Stopa
sama mu się ześlizgnęła. Uderza plecami o skałę. Widzi gwiazdy.
Żołądek podchodzi mu do gardła, serce bije dwa razy szybciej.
Przez
moment krótszy od sekundy czuje nieważkość, a potem zabiera go
ciemność. Dłońmi poszukuje krawędzi skały, jednak łapie
powietrze – musi się odwrócić. Łokciem uderza z impetem w
ścianę Alsmith, wyciąga rękę, szukając wypustki. Przed oczami
ma śmierć.
Spogląda
w dół. Zanim zobaczy ostry szpikulec skalny pod sobą, jego
wyobraźnia uderza go, pokazując drobną sylwetkę spadającą w
przepaść obok góry Alsmith. Widzi siebie, jakby Bóg zesłał mu
obraz, który on ogląda z oddali. Czuje się mały, nic nieznaczący
i drobny. Takich spadających z wysokości samobójców jest tysiące,
i każdy z nich jest jak mała kropelka wody wpadająca w morze
innych – takich samych.
Zobaczył
ją. Skałę, wypiętą ostrym końcem w jego kierunku, wystającą z
płaskiej ściany Alsmith. Słyszy świst powietrza. To tylko
sekundy.
Dociera
do niego, że udało mu się odepchnąć od ściany i chwycić kolec.
Wisi. Nad przepaścią. Góra jest taka wysoka. Między nim a ziemią
jest jeszcze duża odległość. Za duża.
Perys
uspokaja się, zamyka na chwilę oczy, po czym otwiera je i rozgląda
się.
Choć
niewiele widać przez wirujący na wietrze śnieg, chłopak dostrzega
obok siebie wybrzuszenie w skale, wystarczająco duże, by wyrosło
na nim małe drzewko i krzak. Bez wahania przeskakuje na nie.
Wylądował na samej krawędzi – traci równowagę, znowu spada.
Okazuje się jednak, że wypustka była w rzeczywistości stabilnym
podłożem należącym już do ziemi – u podnóża Alsmith było
mnóstwo małych górek złączonych ze sobą. Natrafił na
najwyższą. Teraz chłopak toczy się chwilę po lodzie, po czym
natrafia na kamień wystający z górki. Uderza w niego brzuchem,
czuje ból – próbuje okręcić się na plecy, jednak kamień
okazuje się zbyt mały na ten manewr. Perys znów spada kilka
metrów, ląduje na kolejnej, niższej górce, uderzając w nią lewą
nogą z ogromnym impetem – słyszy trzask łamanej kości.
Stąd
toczy się kilka metrów w dół, nic już nie widząc prócz
ciemności i gwiazd. Kiedy jego ciało zatrzymuje się, czuje dookoła
siebie tysiąc igieł i przez sekundę czuje zapach świerku. Potem
słyszy, jak gałęzie łamią się pod jego ciężarem, a on upada
na ziemię. Płaską, stabliną. Otwiera oczy.
Stwierdza,
że wylądował za czyimś domem w ogrodzie – stoi tu szopa i kilka
drzew, dookoła leżą grabie, łopata i inne narzędzia. Cały
ogród wyglądał, jakby przeszedł przez niego huragan.
Panował tu taki chaos, że Perys zapamiętał tylko to jedno – to
był najgorszy bałagan, jaki w życiu widział.
Potem
widok zasłoniła mu ciemność.
~
~ ~
1.
Chłopiec
wpatrywał się w ciemne niebo. Była dopiero dwudziesta pierwsza.
Rion zawsze wolał lato od zimy, która kojarzyła mu się z
obumieraniem wszystkiego dokoła. Balkon, na którym stał, był
szeroki, i prócz niego zajęło już na nim miejsca mnóstwo ludzi –
głównie par – czekających na północ. Był tak wysoko. Sięgnął
językiem do słomki i wysiorbał resztki oranżady. Opierał się o
barierkę dzielącą go od przepaści. Pod nim rozciągało się
pięknie oświetlone miasto Alfos.
Mimo
starannie założonej czapki, niesforny kosmyk białych włosów
wymsknął się spod materiału. A intensywnie czerwonych, świecących
delikatnie w ciemności oczu nie był w stanie ukryć. Tak samo
nienaturalnie bladej skóry. Jego matka pochodziła z Klovel –
odziedziczył po niej wygląd zewnętrzny. Rion przeprowadził się
do Glorin pięć lat temu.
Patrzył
przed siebie. Myślał tylko o jednym – jak się nie wyróżniać?
I czemu to akurat on musi wyglądać jak mutant?
–Mamusiu,
czemu on ma takie dziwne oczy? – usłyszał głos małej
dziewczynki obok siebie. Odwrócił głowę. Zobaczył pulchne
dziecko w żółtej sukience, o dużych, niebieskich oczach i
brązowych włosach splecionych w dwa warkoczyki. Patrzyła na niego
z zaciekawieniem. Jakby podziwiała obiekt badań albo dziwne żyjątko
pod mikroskopem. A nie, jakby spoglądała na człowieka.
Jej
mama, stojąca tuż obok, uśmiechnęła się ze skrępowaniem.
–Złotko,
nie mów tak... – po czym obydwie odwróciły się od niego.
Kobieta coś tłumaczyła dziewczynce, gestykulując z zapałem.
Rion
oderwał ręce od barierki i odwrócił się na pięcie. Ruszył w
kierunku wejścia do galerii. Czuł napierający na jego serce ucisk
w klatce piersiowej, słyszał krzyk w głowie. Jesteś inny.
Jesteś odmieńcem.
Wyrzucił
papierowy, kolorowy kubek po oranżadzie do kosza na śmieci. Galeria
handlowa była pełna ludzi, którzy kupowali zapasy na świętowanie
nowego roku na ostatnią chwilę – były to głównie otyłe panie
w średnim wieku. Dwóch na oko pięcioletnich chłopców wybiegło
ze sklepu, a za nimi rzuciła się w pogoń siwa kobieta. Ze sklepu z
bielizną wyszła zadowolona z zakupu młoda dziewczyna o długich,
jasnych włosach. Na fotelu nieopodal siedziało małżeństwo w
średnim wieku, patrzące na siebie maślanymi oczami.
Rion tak się zamyślił, że dopiero po
kilku sekundach dotarło do niego, że ktoś stuka go w plecy.
–Dzień dobry, chłopcze – usłyszał
męski głos. Odwrócił się i spojrzał w oczy ochroniarzowi
galerii. Mężczyzna do garnituru miał przyczepiony identyfikator –
Tiggs Mircell.
–Dzień dobry – powiedział bez
strachu chłopiec. Podejrzewał, że ochroniarz chce zawiadomić go o
pokazie fajerwerków, który odbędzie się o północy, albo że
wrzucił kubek po oranżadzie do złego pojemnika...
–Gdzie są twoi rodzice? – zapytał
niespodziewanie ochroniarz.
Rion poczuł, jak pocą mu się ręce.
–Eee... gdzieś... blisko – wydukał,
wiedząc, że powiedział coś kompletnie pozbawionego sensu.
–Tak? A ile masz lat? – pochylił
się nad nim mężczyzna. Rion zbladł. Przypomniał sobie, jak
wyglądał, gdy spoglądał dziś rano w lustro – czyli wtedy, gdy
szykował się do ucieczki. Przez założoną czapkę wyglądał na
młodszego o co najmniej dwa lata, a niski wzrost odejmował mu
jeszcze rok. Na dodatek miał na sobie puchową, dziecięcą kurtkę,
która ciągle była na niego dobra, mimo że kupiła ją mu mama na
jego dwunaste urodziny.
Przełknął ślinę.
–Piętnaście – zaryzykował, mówiąc
prawdę.
–Tak? W takim razie pokaż
legitymację.
–N-nie mam przy sobie... – jego
własny głos zdawał mu się piskliwy i dziecięcy. Zacisnął zęby.
–Bo jak dla mnie, mały, masz jakieś
dwanaście lat. I powinieneś być pod opieką rodziców. Takie małe
brzdące jak ty nie bawią się w sylwestra poza domem – ochroniarz
miał miły uśmiech, jednak Rion patrzył na niego ze zgrozą.
–Eee... – rozejrzał się. Wzrok
padł na parę, która kilka chwil temu siedziała na fotelu –
teraz wolnym krokiem szli w kierunku wyjścia. – Tam są moi
rodzice! – krzyknął, po czym podbiegł do zakochanych.
Postukał w ramię mężczyzny. Ten
odwrócił się w jego stronę ze zdziwioną miną.
–Dzień dobry – przywitał się
ochroniarz. – To państwa zguba?
Para wyglądała na bardzo zaskoczoną.
Zbyt zaskoczoną. Rion ledwo powstrzymał się od westchnięcia ze
złości. Pewnie ochroniarz już domyślił się kłamstwa.
W końcu odezwała się kobieta.
–Nie, nie znamy tego chłopca – Rion
zacisnął zęby jeszcze mocniej. Cholera.
Ochroniarz już przenosił wzrok pełen
triumfu ze zdziwionego małżeństwa na chłopaka, jednak tego już
tu nie było – zrozumiał, że jedyne, co mu zostało, to ucieczka.
–Hej! – usłyszał za sobą. Nawet
się nie odwrócił. Biegł ku wyjściu – na ulicach Alfos chodzi
teraz zapewne mnóstwo ludzi. Jego jedyna szansa – zgubić tego
upierdliwego ochroniarza w tłumie.
2.
–Co
to było? – zapytała staruszka, wlepiając wzrok w okno.
Wiedziała, że mówi sama do siebie. Zawsze tak robiła, gdy jej
wnuczka była nieobecna – czyli praktycznie ciągle. – Czyżby
jakiś kotek albo bezpański piesek?
Babcia
nałożyła na siebie kubrak i podeszła bliżej szyby. Na dworze
szalała nawałnica – jeszcze przed chwilą było spokojnie, a
teraz wiatr wył niemiłosiernie. Na szczęście niewystarczająco
głośno, by zagłuszyć dźwięk łamanych gałęzi. Staruszka
zmartwiła się lekko drzewem – było to jedyne drzewko w całym
ich zabałaganionym ogrodzie. Kiedyś to miejsce tętniło życiem,
było tu mnóstwo kwiatów i roślinności, ale od wielu miesięcy
babcia już ledwo chodziła i nie miała sił na podlewanie i dbanie
o rośliny. Jej wnuczka natomiast twierdziła, że jest to kompletnie
niepotrzebne i byłaby to tylko strata czasu.
Za
oknem zobaczyła ludzkie ciało.
Staruszka
wrzasnęła i otworzyła drzwi na mały taras na tyłach domu, po
czym rzuciła się w kierunku – jak sądziła – zwłok,
zapominając o swoich problemach zdrowotnych. Zbliżyła się do
nieruchomego ciała i chwyciła leżącą nieopodal łopatę.
Stuknęła lekko człowieka. Nie poruszył się. Babcia
zidentyfikowała go jako młodego chłopaka w czarnej, grubej kurtce
i szerokich spodniach. Była przekonana, że do jej ogrodu spadł
trup.
Jednak
staruszka nigdy nie była osobą strachliwą.
–A
cóż to za truchełko? – mamrotała do siebie, choć nawet nie
słyszała swojego głosu przez wiatr. – A to ci dopiero...
samobójstwa to dzisiaj na porządku dziennym, pewno rzucił się z
naszej małej górki, biedaczysko...
Odrzuciła
łopatę. Nie miała wystarczająco dużo siły, by wziąć chłopaka
w ramiona, jednak mogła zaciągnąć go za rękę do domu.
–Bezczeszczenie
zwłok – mamrotała do siebie, ciągnąc za sobą człowieka. –
Przepraszam, młodzieńcze, ale to jedyny sposób...
Gdy
stanęła w progu, by odpocząć, główne drzwi naprzeciwko
otworzyły się gwałtownie. Do środka weszła zamaszystym krokiem
wnuczka staruszki. Gdy zobaczyła swoją babcię stojącą w
drzwiach, trzymającą za rękę bladego chłopaka – jak
wywnioskowała, trupa – otworzyła szeroko buzię i stanęła jak
wryta.
–Oj,
wnusiu, to nie tak... – kobieta z zakłopotaniem weszła do środka.
– Lepiej mi pomóż, znalazłam go w ogródku. Postaw go na
foteliku.
Gdy
dziewczyna otrząsnęła się z osłupienia, natychmiast znalazła
się przy babci i pomogła jej położyć „truchło” na fotelu
obok kominka, w którym trzaskał ogień.
–Co
się stało? – zapytała, gdy chłopak leżał bezwładnie na
krześle, a jego twarz oświetlał ciepły blask płomyków. Miał
łagodne rysy. Jego popękane, sine usta były lekko rozchylone.
Włosy koloru mosiądzu były potargane i wzburzone, sterczały w
nich patyki, liście i śnieg. Na brodzie miał duże zadrapanie.
Delikatny zarost pokrywał jego szczękę, przez co chłopak wyglądał
nieco starzej i wnuczka w pierwszej chwili pomyślała, że to
dwudziestoparoletni mężczyzna – jednak gdy przyjrzała mu się
lepiej, dostrzegła, że jest raczej w jej wieku, czyli osiemnastu
lat.
–Siedziałam
sobie spokojnie przy kominku, a tu nagle bum, trach i w ogrodzie leży
trup.
–Skąd
babcia wie, że jest nieżywy? – dziewczyna sięgnęła szyi
chłopaka, by sprawdzić mu puls.
–Cóż,
najprawdopodobniej zleciał z naszej górki. Inaczej skąd by się
znalazł na naszym drzewie?
–Żyje
– dziewczyna otworzyła szeroko oczy, po czym spojrzała ze
zdziwieniem na babcię. – Jakim cudem?
–Ojejku
– staruszka podrapała się w głowę.
–Upadek
z Alsmith to pewna śmierć – wnuczka zmarszczyła brwi. – Albo
tak naprawdę stamtąd nie spadł, albo miał wyjątkowe szczęście...
–To
nie pora, by myśleć, kochanie – staruszka ściągnęła z siebie
kubrak, po czym udała się do kuchni. – Zrobię mu herbatki z
cukrem.
Dziewczyna
zdjęła buty chłopaka – pod nimi miał skarpety w uśmiechające
się rysunkowe renifery. Ustawiła jego stopy przed kominkiem, po
czym zaczęła rozpinać zaciśnięty na szyi kołnierz. Wtedy
chłopak otworzył oczy.
W
pierwszej chwili dziewczyna niczego nie zauważyła i dalej
zdejmowała mu kurtkę. Dopiero gdy chłopak zamknął usta,
zobaczyła kątem oka ruch i natychmiast odskoczyła od niego.
Nic
nie mówił. Przyglądał się jej. Miał jasne, niebieskie tęczówki
i rozszerzone źrenice. Była to najdziwniejsza chwila w życiu
dziewczyny – patrzyli na siebie, jak jej się zdawało, wieczność.
W końcu chłopak zamknął ponownie oczy. Wnuczka szybko otrząsnęła
się z dziwnego transu i powróciła do rozpinania jego kurtki.
–Kim
jesteś? – wymamrotał. Jego pierś unosiła się i upadała wolno.
Miał zdarty, niemelodyjny głos.
–Keria
Vars – przedstawiła się.
–Nie,
nie – chwycił jej dłoń, powstrzymując od zdejmowania kurtki.
Wciąż miał zamknięte oczy, a jego ręka była zimna jak sopel
lodu. – Kim jesteś?
Dziewczyna
nie zrozumiała.
–Mówię
przecież – powiedziała, a w jej głosie pojawiła się nuta
irytacji. – Keria Vars.
Otworzył
na kilka sekund oczy, po czym ponownie je zamknął. Keria odsunęła
się od niego, uwalniając się ze słabego uścisku jego ręki. Z
kuchni wróciła babcia. W dłoniach trzymała kubek parującej
herbaty.
–Co
z nim?
–Nic
– odparła szybko wnuczka i skrzyżowała ręce na piersi. – Bez
sensu mu zrobiłaś tej herbaty, nie wygląda, jakby miał się
obudzić.
Babcia,
zmartwiona, odłożyła kubek na kominek.
–Miałam
nadzieję, że uda ci się go ocucić...
Stały
tak kilka chwil w milczeniu, nie wiedząc, co teraz począć. Chłopak
westchnął głęboko nagle i otworzył oczy raz jeszcze.
–Och!
Całe szczęście! – babcia sięgnęła po kubek i wcisnęła mu do
rąk. Ofiara upadku była blada i osłupiała.
–Jak
ja żyję? – zapytał intruz, wpatrując się w ciecz. Jego palce
stawały się powoli czerwone. Kerię zdziwiło, że nie poparzył
się. – Jak?
–Chłopcze,
nie wysilaj się zbytnio – babcia uśmiechnęła się serdecznie. –
Wypij herbatki i siedź spokojnie.
Młodzieniec
westchnął raz jeszcze. Wpatrywał się w kubek jak w hipnozie.
–Która
godzina? – zapytał zmęczonym głosem.
–Dziewiętnasta,
kochanieńki – odpowiedziała staruszka. – Idę przygotować
łóżko – szepnęła do wnuczki i wyszła z salonu.
Chłopak
nie wyglądał na zaskoczonego. Jego palce nerwowo gładziły
powierzchnię kubka.
–Jestem
Perys Aremos – powiedział, spoglądając na Kerię.
Na
chwilę zapadła krępująca cisza.
–Jesteś
z Hedesu? – zapytała, choć tak naprawdę nie interesowało jej to
zbytnio. Jego pochodzenie wywnioskowała z niecodziennie spotykanego
imienia.
–Nie
– odpowiedział. – Z Radagas.
Była
to wyspa blisko Południowego Hedesu.
–Co
robiłeś na Alsmith? – pytała dalej Keria. Oparła się o
kominek.
Perys
uśmiechnął się powoli.
–Byłem...
w niebie – odpowiedział. Miał taki dziwny głos, że dziewczyna
przez chwilę naprawdę mu wierzyła.
–Gdzie
byłeś?
–W
niebie – powtórzył.
Keria
wywróciła oczami.
Chłopak
wypił łyk herbaty, po czym odchylił głowę i oparł ją o fotel.
Dopiero teraz dziewczyna zauważyła, że marszczy brwi i krzywi się,
jakby coś go bolało.
–Co
się dzieje? – zapytała.
–Nic
– jęknął. – Boli mnie noga...
–Która?
–Lewa.
Przykucnęła
obok niego. Odsunęła nogawkę spodni ponad kolano. Na nodze od
kolana do kostki rozciągała się krwawa szrama.
–Chyba
jest złamana – szepnął Perys.
Dziewczyna
bez słowa pobiegła do kuchni. Wróciła po kilku chwilach. Trzymała
w dłoniach bandaże i opatrunek oraz zatkaną korkiem fiolkę z
jakimś złotym płynem.
–Nie
mamy eliksiru regeneracji, ale wypij przynajmniej tę miksturę
uśmierzającą ból – powiedziała i kucnęła przy nim. Podała
mu do ręki naczynie. Opatrzyła mu ranę. Jej ruchy były sztywne,
pozbawione emocji. Czuła na sobie spojrzenie chłopaka. Mimowolnie
zaczerwieniła się delikatnie. – Już – wstała jak najszybciej,
jak mogła, i wlepiła wzrok w swoje dzieło. – Pewnie masz jakichś
znajomych w Alfos, zadzwoń do nich, niech cię odwiozą...
Perys
pokręcił głową.
–Dzięki
– przerwał jej. – Ale jestem sam.
Keria
zdziwiła się.
–A
ile masz lat?
–Dziewiętnaście.
Dziewczyna
była zaskoczona, że taki młody chłopak podróżuje samotnie.
Zwykle w tym wieku ludzie jeżdżą na wakacje z przyjaciółmi.
–Trudno.
Wytrwam... – jednak zaciśnięta szczęka chłopaka i cierpienie
wypisane na twarzy mówiło co innego.
Keria
popatrzyła na pogodę za oknem, zastanawiając się.
–Tu,
przy Alsmith, pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie – powiedziała
w końcu. – Podejrzewam, że za chwilę ta nawałnica minie. Wtedy
pojedziemy do Alfos i kupimy eliksir.
–Dzięki
– wyjęczał chłopak.
Keria
miała nadzieję, że zdążą wrócić do domu przez północą.
Chciała spędzić sylwestra tak jak zawsze – sam na sam z babcią,
w domu, przy książce. Dziewczyna nie zauważyła, że staruszce już
dawno znużyło się takie „świętowanie”. Kobieta chciała
zobaczyć fajerwerki na żywo, w Alfos, a nie na małym ekranie
telewizora, który stał w kuchni i jego sygnał ciągle się psuł.
A Alsmith zasłaniała wszystkie pokazy.
–Pomóż
mu przejść do sypialni – do salonu weszła niespodziewanie
babcia.
–Ale
ja... – zaprotestował chłopak.
–Cisza
– staruszka skrzyżowała ręce na piersi. – Łóżko czeka.
Keria zmarszczyła brwi.
–Skoro
jest dopiero dziewiętnasta, jest jeszcze czas. Pojadę z nim do
Alfos, kupię mu ten eliksir i odstawię do jakiegoś hotelu. Kiedy
wrócę, będzie jakaś dwudziesta druga.
–W
taką śnieżycę? Keria, zwariowałaś? – babcia chwyciła się za
głowę.
–Proszę
pani... – chłopak skrzywił się delikatnie. – Ona ma rację.
Chcę pojechać do miasta.
–Właśnie.
Jedziemy natychmiast – powiedziała dziewczyna. Staruszka nie
wydawała się być zła, wręcz przeciwnie – wyglądała na
szczęśliwą. Mimo że przed chwilą protestowała.
Perys
wyjął korek z fiolki i wypił za jednym zamachem zawartość.
–Dobrze
– zgodziła się kobieta. – Jedziemy natychmiast.
–Bez
ciebie, babciu! – podniosła głos Keria. – Jesteś już zbyt...
–Zbyt
stara, żeby podróżować? To chciałaś powiedzieć? Moja kochana,
umiem sobie poradzić. W mieście nie byłam od jakiegoś roku. Jadę
z wami i koniec. Chcę zobaczyć fajerwerki.
–Co
roku je widzisz!
–Tak,
na ekranie malutkiego telewizorka! – babcia parsknęła.
–A
co to za różnica, czy widzisz jakieś głupie światełka na żywo
czy w transmisji, która zresztą też jest na żywo?
–Jest
różnica – wtrącił się Perys.
Staruszka
uśmiechnęła się przyjaźnie.
Keria
zacisnęła zęby.
–W
porządku. Pojedziemy razem.
3.
Samochód
– a właściwie mała ciężarówka – należący do Kerii był
brudny, ale przystosowany do jazdy w terenie. Nawałnica ustała.
Teraz tylko sypał śnieg.
Perys
czuł się wykończony. Podczas podróży zasnął. Eliksir
uśmierzający ból uczynił cud – chłopakowi zdawało się, że
złamana noga jest całkowicie zdrowa. Jednak pogłębił delikatnie
jego senność.
Wciąż
nie mógł zrozumieć, że jeszcze żyje. Spadł ze szczytu Alsmith.
Szanse na przetrwanie były praktycznie zerowe. To, ile miał
szczęścia, było kolejnym cudem.
Staruszka,
w której ogródku wylądował, wydawała się bardzo miła. W
przeciwieństwie do jej chłodnej córki. Keria była ładna, jednak
Perys czuł bijące od niej zimno.
Kierownicę
trzymała oczywiście dziewczyna. Chłopak już dawno nauczył się
nie zważać na stereotypy (mówiące o kobiecych umiejętnościach
jeżdżenia), ale rozluźnienie i skupienie, z jakim prowadzona była
ciężarówka, dały mu niesamowity spokój. Zasnął szybko.
Do
Alfos dotarli dwie godziny później. Keria była rozczarowana tym
faktem, bo nie zgadzało się to z jej kalkulacjami.
–To
wszystko jest bez sensu – burczała, gdy udało jej się zaparkować
na jakimś podziemnym parkingu, pełnym tirów i ciężarówek. –
Gdzie się zatrzymamy na noc? Nie zamierzam balować do rana.
Do
Perysa dotarło, że ma rację. Nic konkretnego nie ustalili.
Odprowadzą go do apteki, a potem – do widzenia. Chyba że babcia
naprawdę uwzięła się na ten pokaz fajerwerków.
Gdy
wysiedli, chłopaka uderzył smród papierosów i spalin. Skrzywił
się. Wyszedł z samochodu, opierając się na podarowanych przez
staruszkę kulach. Jego wzrok natychmiast skierował się na Kerię –
przewodniczącą wycieczki.
–Dobra
– westchnęła dziewczyna. – Idziemy do apteki.
Całą
trójką wyszli z parkingu. Alfos było dużą tętniącą życiem
metropolią w dolinie trzech gór – Alsmith, Grell i Triady. Na
ulicach roiło się od turystów, zwłaszcza, że był to wyjątkowy,
ostatni dzień roku. Latarnie oświetlały lśniący asfalt, wieżowce
wskazywały ciemne niebo strzelistymi dachami. Dokoła słychać było
szum i rozmowy ludzi. Była już dwudziesta pierwsza – jeszcze
tylko trzy godziny i zacznie się nowy rok. Perysa owiała
melancholia.
–Całe
szczęście, w Glorin apteki działają bez względu na święta,
weekendy czy cokolwiek innego – uśmiechnęła się Keria. Chłopak
przebudził się z refleksji i przyspieszył kroku. Kule wciąż
znacznie go spowalniały. Nawet babcia szła szybciej od niego.
Faktycznie,
eliksir regeneracji dostali bez problemu. Perys w swojej kurtce
znalazł trochę pieniędzy, wystarczająco dużo, by kupić miksturę
samemu. Napełniło go to pewną satysfakcją.
Gdy
wyszli, chłopak przysiadł na pobliskiej ławce i wypił złoty
płyn. Już kiedyś zażywał eliksiry regeneracji, w szkole
podstawowej i gimnazjum. Za pierwszym razem skręcił kostkę, za
drugim złamał rękę. Wtedy mikstury były o wiele droższe i ich
dostępność była ograniczona, ale rodzice zawsze chcieli dla
swojego chłopca jak najlepiej. Perys dostał nudności, gdy
przypomniał sobie o dawnych, okropnych czasach.
–Wszystko
w porządku? – zapytała niespodziewanie Keria. – Jesteś zielony
jak szpinak.
Porównanie,
którego użyła, lekko wytrąciła chłopaka z równowagi. Zaśmiał
się cicho.
–Tak,
jest okej – odpowiedział.
–Kochani,
ja już pójdę zająć nam miejsca na balkonie – powiedziała
nagle babcia. Perys zwrócił uwagę na jej ekscytację. Jeszcze w
domu była smutna i ponura, a gdy tylko przyjechali do Alfos, zaczęła
wręcz tryskać radością. – W galerii „Gwiazdka”, oczywiście!
A wy idźcie kupić coś do jedzenia. Ja poproszę Dr. Pippira...
Keria
spojrzała z przerażeniem na staruszkę.
–Że
co, babciu? Pójdziesz tam sama?
–Tak,
kochanie. Nie martw się o mnie. Teraz trwa wojna o ostatnie dobre
miejsce. Jeszcze zdążę!
Wnuczka
była osłupiała.
–Nie
możesz...
–Keria.
Jestem starsza od ciebie. Wcale nie musisz się mną opiekować.
Poradzę sobie – babcia spojrzała dziewczynie w oczy. – Kupcie
te smakołyki i przyjdźcie do mnie.
We
wnuczce coś pękło. Zgodziła się niemrawo.
Staruszka
uśmiechnęła się, i przez kilka sekund wyglądała dwadzieścia
lat młodziej. Perys w brązowych oczach dostrzegł podobieństwo do
Kerii.
–Bawcie
się dobrze. Możecie przyjść nawet za dwie godziny. Ale musicie
zdążyć na fajerwerki.
Perys
już wiedział, że ten sylwester będzie inny niż wszystkie. Coś
się zmieniało. Szybko i nieodwracalnie.
*
* *
Keria
z niezadowoleniem skrzyżowała ręce na piersiach. Kierowali się w
stronę centrum, w którym były najlepsze pizzerie na całym globie.
Wizja ciepłego posiłku była tak kusząca, że dziewczyna nie mogła
się oprzeć pomysłowi Perysa, który wcześniej zostawił
niepotrzebne już kule w ciężarówce.
–Zjemy
tę cholerną pizzę i kupimy jakieś chrupki do pokazu –
oświadczyła, gdy szli obok siebie na chodniku. – Nie chcę, żeby
babcia za długo była sama.
Perys
przytaknął. Był małomówny. Chłopak intrygował Kerię. Jednak
dziewczyna nawet sama przed sobą nie potrafiła się do tego
przyznać.
Gdy
tak szli, wydychając parę z ust, słuchając szumu rozmów dokoła
i ocierając się o siebie rękawami kurtek, prosto na nich wpadł
niski, czerwonooki chłopiec w puchowej kurtce. W pierwszej chwili
dziewczynie zdawało się, że jest to dwunastolatek, ale po chwili
dostrzegła, że musi on mieć co najmniej czternaście lat. Perys
zatoczył się delikatnie.
–Co
jest? – Keria ze zirytowaniem odsunęła od siebie zdyszanego
nastolatka. Ciągle oglądał się za siebie ze zdenerwowaniem.
–Błagam...
pomóżcie mi.
Po
chwili obok przybysza pojawił się mężczyzna w czarnym garniturze.
Ochroniarz. Plakietka mówiła: „Tiggs Mircell”.
–To
są moi rodzice – powiedział znaczącym tonem chłopiec, wskazując
na dwójkę nowo poznanych.
Keria
przez sekundę stała jak wmurowana. Rodzice? Przecież ona ma
osiemnaście lat. Fakt, wygląda na nieco starszą, ale...
–Tak,
a co się stało? Znowu coś zmalował? – zapytał Perys
odmienionym głosem. Brzmiał starzej i mądrzej. W jego spojrzeniu i
zachowaniu również coś się zmieniło. Chwycił chłopca za ramię,
popatrzył na mężczyznę z zaniepokojeniem. Keria zauważyła, że
z tym wzrostem i ubraniami przypomina trochę młodego,
roztargnionego męża.
A
ona? Jest bardzo wysoka. Wyższa od wielu dziewczyn w jej wieku. A
twarz ma dojrzałą.
To
się może udać.
–Pomyliłem
rodziców z tamtymi ludźmi, bo mieli podobne ubrania...
przestraszyłem się, a potem przypomniałem sobie, że mama i tata
zostali na zewnątrz... – chłopiec lekko się jąkał, co
zniecierpliwiło Kerię.
–Nasz
malec ma problemy z pamięcią – powiedziała i zbliżyła się do
mężczyzny. – Ogólnie... ma problemy. Jeśli pan rozumie.
–Dobrze,
dobrze – Tiggs westchnął ciężko. – Niech państwo lepiej go
pilnują na przyszłość.
–Tak,
oczywiście. Dziękujemy panu bardzo – odezwał się Perys.
Mężczyzna
odwrócił się na pięcie i zawrócił. Szedł w kierunku galerii
„Gwiazdka”.
–Dziękuję!
Tak strasznie dziękuję – uradował się chłopak.
–Kim
ty w ogóle jesteś? I gdzie twoi prawdziwi rodzice? – zapytała
Keria.
–Jestem
Rion. I uciekłem z domu.
Dziewczyna
była zbita z tropu po raz kolejny. Atmosfera w jej rodzinie zawsze
była przyjemna. Nie potrafiła zrozumieć. Jej rodzice zmarli, gdy
miała dwanaście lat, a ten chłopiec ucieka od nich specjalnie?
–Nie
zrozumcie mnie źle... po prostu chciałem inaczej zacząć ten rok –
powiedział Rion. – No i... to, że jestem... inny... też mnie
stamtąd wykurzyło.
–Inny?
– zdziwił się Perys. Keria również była zaskoczona. Chłopak
po prostu pochodził z Klovel. To powód, żeby uciekać z domu i
czuć się innym?
–Nie
zauważyliście? Mam czerwone oczy. Jak mutant – rzekł ponuro
Rion.
–Co
ty za bzdury wygadujesz? – zapytał Perys. – Twoi rodzice na
pewno umierają z niepokoju.
–Pewnie
tak... ale nie wytrzymałem. Na moim osiedlu wszyscy traktują nas
jak odmieńców... zresztą, czemu wam to opowiadam? – chłopiec
skrzywił się. – Nawet was nie znam. Dzięki za pomoc. Ja spadam.
–Hej,
hej! – Perys chwycił go za ramię, gdy ten chciał zawrócić. –
Nie ma mowy.
–Co
jest? – zdenerwował się Rion.
–Chciałeś
inaczej zacząć ten rok, tak? – uśmiechnął się chłopak. –
To tak jak my.
–Ja
nie chciałam... – zaprotestowała Keria.
–Daj
spokój – spojrzał jej w oczy Perys. Dziewczyna poczuła coś
bardzo dziwnego, coś, czego jeszcze nigdy nie czuła. Jej serce
załopotało szybciej. Co się dzieje?
–Niech
wam będzie – westchnął Rion. – Na pewno spędzenie czasu z
jakąś dziwną, obcą parką wyjdzie mi na dobre.
–Zdziwiłbyś
się – uśmiechał się dalej Perys. Keria zagryzła dolną wargę.
–Po
pierwsze, nie jesteśmy parą. Po drugie – idziemy w końcu na tę
pizzę? – zapytała.
–Na
pizzę? – ucieszył się Rion.
–Tak.
Potem kupimy jakieś dobre chrupki i pójdziemy na balkon widokowy w
„Gwiazdce”. Babcia Kerii zajęła nam miejsce.
–Super!
– chłopiec wyglądał na bardzo szczęśliwego.
Dziewczyna
czuła, że coś się zmienia. Bardzo szybko, diametralnie i
nieodwracalnie.
*
* *
Pizza
była wyśmienita. Rion miał jeden powód, dla którego zgodził się
na ten dziwny układ – czuł się coś winien Perysowi i Kerii. Za
jedzenie zapłacił chłopak, żeby choć częściowo spłacić swój
dług.
Dwójka
nastolatków była trochę dziwna, ale czas, który z nimi spędził,
był cudowny. Rozmawiali o wszystkim. O pizzy, o nauce, o babci
Kerii, o alchemii – a na koniec temat zszedł nawet na męskie
bokserki. Rion nie miał pojęcia, jak to jest mieć przyjaciół.
Dotychczas miał tylko znajomych, a większość z nich okazała się
być fałszywa. Nikt za nim nie przepadał, a to wszystko przez jego
inność.
Chłopiec
zmarkotniał, gdy przypomniał sobie o swoich czerwonych oczach,
białych włosach i bladej skórze.
–Co
jest? – zapytał Perys, gdy razem z Kerią komplementowali wygodę,
którą się czuje, mając na sobie za duże majtki, a Rion nawet się
nie uśmiechnął.
–Nic
– odpowiedział natychmiast chłopiec.
Tak
bardzo im zaufał. Wydawali się zupełnie inni od ludzi, których
spotykał w szkole. Jednak wciąż czuł dziwną blokadę, która nie
pozwalała mu powiedzieć o tych wszystkich rozterkach, które w
sobie nosił od tylu lat.
Po
pizzy nastolatkowie kupili w pobliskim sklepie różnorodne chrupki,
krakersy, paluszki i picie. Keria na początku próbowała przekonać
Riona do zdjęcia czapki, bo w budynku nie wypada nosić (pizzę
jedli na ławce na placu), ale nie udało jej się to. Chłopiec za
bardzo wstydził się swoich białych włosów. Perys pomógł mu
pozbyć się namolnej nastolatki.
–Daj
spokój – powiedział. – To część image'u.
W końcu dotarli na balkon. Babcia Kerii
była bardzo sympatyczna. Zajęła im bardzo dobre miejsca, tuż obok
barierki. Ludzie wokół tłoczyli się niemiłosiernie, dzieci
krzyczały. Niespodziewanie zaczął prószyć śnieg. Delikatne
płatki opadały na głowy nastolatków.
–Jest już wpół do dwunastej,
kochani! – cieszyła się babcia. Otworzyła już dwie paczki
chipsów i z zadowoleniem wpychała je sobie do buzi.
Rion, Perys i Keria oparli się o
barierkę. Byli na brzegu balkonu. Chłopiec czuł się rozluźniony
i szczęśliwy.
Wiedział, że coś się w nim
zmieniało. Bardzo szybko, diametralnie i nieodwracalnie.
4.
Perys patrzył na Kerię. Śnieg
udekorował jej niebieską czapkę z pomponem, opadł na długie
rzęsy. Był tak lekki i delikatny, ledwie widoczny, a jednak padał.
Zima wciąż dawała o sobie znać.
–Śmiesznie się złożyło – zaczął
mówić Rion. – Gdyby ktoś mi powiedział, że ta ucieczka
przyniesie mi dwóch nowych, świetnych znajomych i że jeszcze zjem
z nimi najlepszą pizzę w Glorin, to bym go wyśmiał. Zawsze
myślałem, że nie nadaję się do przyjaźni.
–Dlaczego? – zapytał Perys. –
Jesteś spoko gość.
–Jak to dlaczego? – Rion znów
spochmurniał, spuścił wzrok. – Jestem inny.
–A ty znowu z tym? – chłopak
zirytował się. – Dlaczego masz taką obsesję na tym punkcie? W
Glorin jest mnóstwo ludzi z innych krajów. Sam pochodzę z Radagas,
ale jakoś nie mam przez to kompleksów.
–Dlaczego? – Rion nie wytrzymał. –
Powiem wam, dlaczego. Muszę to z siebie wyrzucić. Duszę to w sobie
od pięciu lat! Bo wtedy się przeprowadziliśmy do tej cholernej
dziury.
~ ~ ~
Jest dumny. Ze swoich śnieżnobiałych,
zadbanych włosów, ze swoich rubinowych oczu w kształcie migdałów,
ze swojej bladej, niezdrowej skóry. Wygląda inaczej, jednak wygląda
pięknie. Do szkoły przychodzi z uśmiechem wypisanym na
roześmianej, zadowolonej twarzy. Ma swój pierścionek rodowy. Z
inicjałami: R.H.
Dzieci rzucają mu dziwne spojrzenia.
Jedna dziewczynka dotyka jego włosów, jest zafascynowana. To daje
jeszcze jeden powód do dumy.
–Są białe – mówi. –
Bielusieńkie...
Wtedy podchodzi do nich ubrany na czarno
chłopczyk, starszy o rok, ze swoją paczką.
–Tak, są białe – śmieje się. –
Co, gołąb ci narobił na łeb?
Nie. Głupcy.
Jeszcze inny dzień. Tydzień później.
Ta sama dziewczynka. Nieśmiało podchodzi do Riona, patrzy prosto w
jego oczy.
–Są czerwone – mówi. – Jak
rubiny...
Sytuacja się powtarza. Jednak tym razem
chłopiec wie, że ten starszak jest bratem dziewczynki.
–Tak, są czerwone – śmieje się
szyderczo. – Bo co, dzidzia płakała całą noc?
Nie. Głupcy.
Czy inni uczniowie nie patrzą na niego
z obrzydzeniem? Czy ten chłopiec nie odsunął się przed chwilą od
niego? O, a tamta dziewczyna z najstarszej klasy? Czy przed sekundą
nie spojrzała na niego, szepnęła coś do przyjaciółki – i czy
teraz nie śmieją się razem z jego włosów?
Dlaczego nauczyciele zaczęli dawać mu
gorsze stopnie? Codziennie się uczy. Odpowiada na pytania
bezbłędnie.
Czy nie jest teraz tak, że jedynymi
osobami, z którymi rozmawia, są rodzice?
Dlaczego nauczyciel od matematyki
spogląda na niego spode łba?
Co w nim jest takiego, że wszyscy na
przerwie idą po drugiej stronie korytarza?
Znowu ta dziewczynka. Jest już dwa lata
starsza. Ma piękne, jasne włosy, i cudowny uśmiech.
Podchodzi do niego. Dotyka jego ręki.
–Jest taka jasna... – mówi.
Chce powiedzieć coś jeszcze, ale już
zjawia się ten chłopak.
–Tak, bo co, bo zbladłeś z
przerażenia na mój widok?
Głupcy.
Kolejny dzień. Noc. Dzień. Noc.
Nikt już z nim nie rozmawia.
Dzień. Noc. Dzień. Noc.
Na osiedlu, na którym teraz mieszkają,
jest kilku chłopców w jego wieku. Nie chcą się z nim bawić. Na
jego widok – uciekają.
Dzień. Noc. Dzień. Noc.
Teraz, wstając rano, nie widzi
pięknego, wyjątkowego chłopaka – widzi odmieńca, z którym nikt
nie chce się zadawać. Chce wyrwać sobie włosy. Wydłubać oczy.
Byle tylko być normalnym.
~ ~ ~
–Dlatego uciekłem – odezwał się
chłopiec. – Chciałem być jak najdalej od szkoły, osiedla,
rodziców.
Przez chwilę panowało milczenie.
–Rion – zaczął Perys. – Wiem, że
znamy się tylko dzień. Wiem, że ciężko będzie po tym wszystkim
mnie wysłuchać. Ale i tak to powiem. Zgadzam się – jesteś inny.
Masz czerwone oczy i białe włosy. Ale to tylko wygląd. Jeśli
ktokolwiek tu ma problem, to ci idioci z twojej szkoły. To, że nie
jesteś taki sam jak oni, nie znaczy, że powinieneś się chować i
nienawidzić samego siebie. To kompletna głupota.
Rion patrzył przed siebie.
–Nie kryj się. Ja też jestem inny.
~ ~ ~
Ma stwierdzone problemy. Z psychiką.
Łatwo go zdenerwować. Nie panuje nad gniewem.
Inne dzieci trzymają się z dala od
niego. Nie wini ich za to. Sam by się od siebie odsunął.
Pojawia się dziewczyna –
uśmiechnięta, piękna, mądra. Zawsze ma najlepsze oceny. Jasne
włosy nosi spięte w dwa warkocze.
Nie
ma u niej szans – zawsze dostaje dwóje, uchodzi za
niezrównoważonego psychicznie.
Jednak próbuje. Daje z siebie wszystko.
Na następny sprawdzian, z matematyki, uczy się jak nigdy dotąd.
Przychodzi do szkoły pewien siebie.
Jedynka. Napisana czerwonym długopisem.
Uniesiony palec nauczycielki – grozi mu. Jeszcze jedna taka ocena i
nie przepuści go do następnej klasy.
Kartka ze sprawdzianem już jest mokra
od łez.
Jego najlepszy przyjaciel zdradza go.
Perys widzi jego złośliwy, kpiący uśmiech. Razem z innymi
chłopcami obgaduje go jedną półkę obok. W bibliotece. Myśli, że
on go nie słyszy.
Coś w nim pęka.
Po chwili okrągłe okulary jego
najlepszego przyjaciela leżą na podłodze. Zbite.
Perys słyszy swój przyspieszony
oddech, widzi krew. Nie panuje nad sobą. Jest potworem. I wszyscy
uczniowie już o tym wiedzą.
~ ~ ~
–Dlatego zacząłem chodzić po górach
– powiedział nieobecnym głosem Perys. – W szkole się dusiłem.
Miałem wrażenie, że zawsze będę gorszy. Że zawsze będę
potworem. W końcu udało mi się ujarzmić wewnętrzny gniew. Już
nie mam problemów. Ale wciąż uprawiam trekking. Szczerze mówiąc,
miałem cichą nadzieję, że kiedyś z jakiejś góry spadnę.
Razem z Rionem wpatrywali się gdzieś
przed siebie.
–Ale coś zrozumiałem po tym, jak w
końcu to się stało. Spadłem z Alsmith. I przeżyłem. Chcę żyć,
jeśli przeznaczenie mnie uratowało.
Zapadła cisza.
Odezwał się Perys, po jakichś pięciu
minutach.
–A jakie są twoje cienie przeszłości,
Kerio?
~ ~ ~
Śpiewa. Odkąd pamięta. Chodzi po domu
i krzyczy. O wszystkim. Sama komponuje. Umie grać na pianinie i
gitarze, sama się nauczyła. Jest samoukiem. Jest inteligentna. Jest
geniuszem.
Dlatego jej umysł nie powinien się
zmarnować. Powinna zostać lekarzem, prawnikiem, kimś, kto zmieni
świat.
Jednak ona zawsze chciała śpiewać.
Rodzice jej w tym nie wspierają.
Kochają ją, chcą dla niej jak najlepiej – ale nie rozumieją jej
hobby.
Żeby pokazać, że to jej
przeznaczenie, Keria zgłasza się na konkurs.
Jednak gdy chwyta mikrofon, jej serce
zbyt szybko bije.
Rodzice są na widowni.
Ma tylko zaśpiewać.
Zielone jabłuszko
Z
drzewa właśnie spadło
Kto
ma koszyk, zbierze
I
da...
I da... komu da? Komu?
Zimny pot pojawia się na czole Kerii.
Komu? Komu da?
Nie pamięta.
To koniec.
Ze wszystkich stron docierają do niej
tylko dwa słowa: ucz się.
Może faktycznie to jedyne, co jest
ważne.
~ ~ ~
–Nadal chcę śpiewać – dziewczyna
wpatrywała się w jakiś punkt w oddali razem z dwójką nowych
przyjaciół. – O niczym innym nie myślę.
–Keria – odezwał się Perys.
Spojrzał jej prosto w oczy. Zmusił do popatrzenia na siebie. – To
śpiewaj.
Ludzie na balkonie zaczęli odliczanie.
Dziesięć, dziewięć, osiem...
Cała trójka mimowolnie chwyciła się
za ręce. Zamknęli oczy.
Siedem, sześć, pięć...
To będzie nowy rok.
Cztery, trzy, dwa...
Inny rok.
Jeden.
Ciemne niebo rozjaśniły petardy.
Keria, Perys i Rion wiedzieli, że coś
się w nich zmieniło. Zostawili cienie przeszłości za sobą. Teraz
będą tylko patrzeć przed siebie.