środa, 25 stycznia 2017

Słońce wychodzi zza horyzontu | #1

122, 123, 124... gdzie 125?
Odłączenie się od nowej klasy, by pójść do toalety, okazało się fatalnym pomysłem. Chodziłam w kółko po tym korytarzu już od dwóch minut, a numeru mojej nowej sali nigdzie nie było widać. Warknęłam pod nosem wściekle i przeszłam się ostatni raz.
Jest! W kącie. Numer był niewidoczny. Zamazana naklejka mnie zmyliła. Sądziłam, że to toaleta dla pracowników.
Dopiero wtedy odczułam stres. Przeszedł po mnie nieprzyjemnym dreszczem. Westchnęłam ciężko i poprawiłam koszulę wciśniętą starannie w granatową spódniczkę ostatni raz. Pora zacząć nowy rozdział.
Tę wielką czynność zrobiłam z hukiem, choć nie do końca tak, jak zamierzałam. Drzwi w ogóle nie stawiały oporu i okazały się lekkie jak piórko. Trzasnęłam nimi w ścianę. To było niezłe wejście, zdecydowanie. Natychmiast poczułam na sobie spojrzenie siedemnastu par oczu, rozbawione i zdziwione.
–Eee... – powiedziałam tylko. Przeniosłam wzrok z uczniów na nauczycielkę, która jedyna patrzyła na mnie z prawdziwą zgrozą. Chyba według pani Krawieckiej spóźnienie na coś tak ważnego jak spotkanie w klasie w pierwszy dzień szkoły jest tak bardzo nie do pomyślenia, że trzeba aż zdjąć okulary. Zapewne miała rację. Ale jestem głupia. – P... p... – no dalej, powiedz to!, zganiłam siebie w myślach. To tylko pięć słów. Twoja pozycja w klasie nie została jeszcze ustanowiona. – Przepraszam, zgubiłam się na korytarzu... – kiedy usłyszałam, że już się nie jąkam, postanowiłam kontynuować. – Chciałam pójść do toalety.
Dopiero gdy to powiedziałam, zrozumiałam, jak to głupio brzmi.
–Jak się nazywasz? – nauczycielka z powrotem założyła okulary, dosuwając je na koniec spiczastego nosa. Miała surowy głos.
–Iza Orłowska – powiedziałam. Pytanie nie powinno mnie zaskoczyć, jednak poczułam, że pocą mi się ręce.
Klasa była przestronna. Na ścianach wisiały mapy – Europy, Polski, świata, poszczególnych kontynentów. Uczniowie byli w większości chłopcami. Liceum, do którego się przeniosłam, nie słynęło z dobrych wyników, a z wesołej i przyjaznej atmosfery. Choć i to podlega głębszej ocenie, bo patrząc na nauczycielkę, miałam wrażenie, że zaraz w sali rozpęta się prawdziwa burza. Albo że kobieta rozstrzela swoich uczniów. No dobra, może przesadziłam, ale ta myśl sprawiła, że na mojej twarzy zaczął błąkać się nieśmiały uśmiech.
–Usiądź z Edgarem – wydała polecenie.
–Dobrze – powiedziałam posłusznie. Doszłam do wniosku, że chłopcem jest osoba siedząca samotnie jako jedyna. Na drugim końcu sali, w kącie, ze spuszczoną twarzą. Coś we mnie krzyknęło, ale z uniesioną głową poszłam w stronę Edgara.
Po drodze potknęłam się o plecak dziewczyny o pięknych czarnych włosach. Mimo że to nic wielkiego, poczułam, jak moje policzki płoną. Zapamiętałam uczennicę z apelu, czytała przemowę samorządu uczniowskiego. Zdaje się, że jej imię to Magda.
–Oj! Przepraszam – powiedziała, przysuwając plecak bliżej siebie. Dopiero wtedy zauważyłam, że to nie plecak, a elegancka, skórzana torba.
–Spoko – powiedziałam, przez sekundę zastanawiając się nad doborem słów. „Nic się nie stało”? Nie, za długie. „Nieważne”? Nie, zbyt protekcjonalne. „Spoko” wydało mi się najlepsze, nie wyszłam na nudziarę ani na dziwaka.
Dwa stoły od Magdy stało biurko Edgara. Moje serce kołotało niespokojnie w piersi, a do policzki wręcz wybuchły od krwi. Jak zacząć rozmowę?
–Cześć – wyrzuciłam z siebie i usiadłam na drewnianym krześle. Trochę za wysokie.
Chłopak pisał coś na komórce. Uniósł oczy w moim kierunku. Miał ciemne, prawie czarne włosy, opadające mu na brwi, i zielone, wąskie oczy. Właściwie seledynowe. Coś w jego spojrzeniu mówiło „nie mów”. Te krótkie dwa słowa. Przyszły mi do głowy, gdy tylko zobaczyłam jego wzrok.
Miałam ochotę patrzeć w jego oczy dłużej. Ktoś kiedyś powiedział, że oczy są oknami duszy. W tamtej chwili zrozumiałam, jak dużo w tym prawdy.
Jednak on się odwrócił. Na skroń opadły mu ciemne kosmyki. Widziałam już tylko długie rzęsy, oświetlone w blasku słońca.
–Cześć – odpowiedział dopiero wtedy. Jego głos był zdarty.
Nauczycielka rozdała plany lekcji. Chciałam go obejrzeć, jednak coś mnie korciło, żeby złamać tę jedną zasadę Edgara. „Nie mów”? Jak mam nie mówić? Zawsze miałam tyle do powiedzenia.
Podrapałam się po plecach. Gdy wychowawczyni zaczęła przynudzać o grupach, na które klasa była podzielona ze względu różny poziom języków obcych, nie mogłam już dłużej gryźć się w język. Odwróciłam głowę do chłopaka.
–Mój dziadek miał na imię Edgar – zaczęłam rozmowę. Gdy nie doczekałam się reakcji, poczułam wręcz motywację. – Był super dziadkiem. Nauczył mnie grać na gitarze. Umiesz grać na gitarze?
Już poczułam, że usta tak szybko mi się nie zamkną.
Spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Był zirytowany.
–Co?
–Pytałam, czy umiesz grać na gitarze.
–Nie – odparł, po czym znów wrócił do korespondencji, którą prowadził na komórce.
Zrobiłam kwaśną minę. Myśli, że już się poddałam? Nie ma mowy.
–Jaka jest ta klasa? – zapytałam, rozglądając się po sali.
–Spoko – odpowiedział, nie odrywając wzroku z wyświetlacza komórki.
–Jest tylko sześć dziewczyn – powiedziałam. – Siedem ze mną – sądziłam, że może wypowie się chociaż na ten temat, ale chłopak milczał. – W mojej poprzedniej klasie było dwanaście dziewczyn i ośmiu chłopaków. Było strasznie. Dlatego się przeniosłam.
Przytaknął pod nosem. Z kim on tak gaworzy?
Ciekawość wzięła górę. Spojrzałam ukradkiem na wyświetlacz. Nazwa kontaktu: „Mama”. Zdążyłam przeczytać tylko jedną wiadomość, wysłaną od Edgara: „Przestań”. W tym momencie, gdy tak spokojnie wpatrywałam się w ekran – trwało to ledwie sekundę – chłopak odwrócił głowę w moją stronę.
–Ej! – warknął. Ekran stał się czarny.
Poczułam, jak pot zalewa mi plecy.
–Sorry – powiedziałam słabym, łamiącym się głosem. A może lepiej „przepraszam”? – Przepraszam, naprawdę, nie chciałam być wścibska...
Wyczułam na sobie surowy wzrok nauczycielki. Zacisnęłam dłoń w pięść i zaniosłam się spazmatycznym, urywanym kaszlem. Jakoś wybrnęłam z niezręcznej sytuacji i uniknęłam konsekwencji wynikających z gadania na lekcji. Wlepiłam wzrok w swoje splecione pod stołem palce.
Edgar więcej nie włączał telefonu, tylko wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w jakiś punkt w oddali. Nie zrobiłam na nim dobrego wrażenia. Wręcz przeciwnie. To początek trudnej znajomośći...
Sięgnęłam po plan lekcji. Jutro siedem lekcji. Pierwsza z nich to geografia.
Przesunęłam wzrokiem po klasie. Spostrzegłam, że czterech chłopców patrzy na mnie z nonszalancją w oczach. Jeden z nich mrugnął do mnie znacząco. Zdziwiłam się, ale zamiast udawać, że nic nie widziałam, uśmiechnęłam się przyjaźnie. Co innego miałam zrobić?
Z ławki przede mną odwróciła się do mnie pulchna, niska dziewczyna. Miała brązowe, tłuste włosy upięte w kok i dość widoczny tusz na rzęsach. Jej wąskie usta ułożyły się w kwaśny grymas.
–Nie zwracaj na nich uwagi – powiedziała, widząc, że uśmiecham się do jednego z chłopców. – To taki szkolny „gang”. Są akurat w naszej klasie. Lepiej się z nimi nie zadawać.
Po tym, co powiedziała, uświadomiłam sobie, że każdy tutaj ma swoją pozycję. Magda – szefowa, przewodnicząca, „ta porządna”, prymuska zawsze mająca zadanie domowe. Pamiętałam, że chodziłyśmy do tej samej szkoły podstawowej. Była laureatką konkursu przyrodniczego.
Czterej chłopcy z rzędu ławek obok – szkolny gang. Łobuzy, za którymi nikt nie przepada, ale należy mieć do nich respekt.
Edgar – ten „inny”. Siedzący z boku, z komórką, niemający kontaktu ze światem.
Każdy w tej klasie się czymś wyróżniał. Trochę jak w typowej amerykańskiej szkole. Zabawne.
–Jestem Ewelina – przedstawiła się niespodziewanie. Chciała powiedzieć coś więcej, ale nauczycielka jej przerwała.
–Ewelino, porozmawiasz z nową koleżanką po lekcjach.
–Jakich lekcjach, psze pani? – odezwał się – najwyraźniej – szef „gangu”. Ten sam, który do mnie mrugnął. Miał potargane, miedziane włosy. Moją uwagę przykuła widoczna blizna na lewym policzku, na który akurat miałam widok.
–Nie „psze”, tylko „proszę”, Janie – powiedziała pani Krawiecka. – I ja to nazywam lekcjami.
–Ale przeż się niczego nie uczymy – jego głos był denerwujący. W czasie mutacji.
Nauczycielka pokręciła głową z rezygnacją.
–Dobrze, widzę, że jest już jedenasta. Jakieś pytania?
Ręka Magdy natychmiast wystrzeliła w powietrze.
–Tak, Magdo? – wychowawczyni wydawała się być ucieszona, że jest jeszcze ktoś, kto jej słucha.
–Kiedy będzie wyjazd integracyjny? Podobno w tym roku ma być wcześniej – powiedziała. Zwróciłam oczy ku Edgarowi, z nadzieją, że wytłumaczy, o co chodzi, jednak on wciąż był w stuporze.
Odwróciła się do mnie Ewelina.
–Co roku wyjeżdżamy na międzyklasowe spotkania integracyjne – powiedziała szybko. – Zwykle odbywają się w Truskawie...
Nauczycielka przerwała donośnym głosem dziewczynie.
–A, tak. Słusznie, że o tym wspomniałaś – powiedziała. – Izo. Co roku w naszej szkole organizujemy wspaniałe integracyjne zabawy. W tym celu wynajmujemy na pięć godzin ośrodek „Truskawa”. To bardzo miłe miejsce. Będę potrzebowała zgody twoich rodziców, byś mogła wyjechać. W tym roku wybieramy się tam już za dwa dni, czyli w czwartek.
Przez klasę przeszedł cichy szmer zdziwienia. Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Po tej chwili nauczycielka wypuściła nas z sali.
* * *

Do nowego liceum muszę jechać dziesięć minut do centrum miasta, gdyż mieszkam na jego obrzeżach. Potem zostają mi trzy minuty drogi pieszo. Ten czas nie powinien być samotny, bo większość uczniów mieszka w innych rejonach niż środek. Tak jak podejrzewałam, gdy wyszłam ze szkoły, zostałam otoczona grupką zainteresowanych uczniów z nowej klasy. Była wśród nich Magda i Ewelina, jedna po mojej prawej, druga po lewej stronie. Poza nimi szli z nami dwaj chłopcy o brązowych, jasnych włosach.
–Czyli jesteś Iza, tak? – zaczęła rozmowę przewodnicząca szkoły, uśmiechając się promiennie. Szliśmy równym marszem, mimo że Ewelina zdawała się mieć krótsze nogi od wszystkich.
–Tak – odparłam.
–Zobaczysz, spodoba ci się u nas – mówiła wyraźnie i stosunkowo wolno, spoglądała mi w oczy.
–Mam nadzieję – zaśmiałam się. – W poprzednim liceum było beznadziejnie.
–W którym byłaś? – zapytała Ewelina, wtrącając się do rozmowy.
–W Szesnastce.
–W Szesnastce? Przecież ta szkoła ma szóste miejsce w rankingu!
–Tak, ale atmosfera w tej dziurze była masakrycznie sztywna, a ludzie przypominali szare stworzenia bez charakteru. Nauczyciele byli niesprawiedliwi. Cudem się tam dostałam, bo wszyscy inni powpadali tam po znajomośći.
–Wiadomo – mruknęła Ewelina. – Nasze liceum ma osiemnaste miejsce, więc nie jest tak źle...
–Poza tym, do naszej szkoły chodzą sami spoko ludzie – był wysoki. Jego twarz pokryta była wieloma pieprzykami i znamionami. – Zobaczysz, będzie ci się tu podobać.
–No, może oprócz kilku wyjątków – Magda uśmiechnęła się, zwracając twarz do chodnika. – Nasz gang to szkolny postrach. Patryk, Andrzej, Kuba i Rafał.
–Wyjątek potwierdza regułę – wyszczerzył krzywe zęby chłopak, po czym zwrócił się do mnie. – Jestem Łukasz.
–Miło mi – uśmiechnęłam się do niego, zadzierając głowę do góry.
Reszta rozmowy była bardzo sympatyczna. Śmiałam się. Czułam, że jest o wiele lepiej niż w poprzednim liceum. Dowiedziałam się, że drugi chłopak ma na imię Kacper i jest typowym „geekiem”, jak to określiła Ewelina. Faktycznie, miał kwadratowe okulary w grubych oprawkach i pod pachą trzymał jakąś książkę o komputerach. Był przyjazny i miał do siebie dystans, przez chwilę żartował z dziewczynami o swoim zamiłowaniu do science fiction i nauki. Dowiedziałam się także, że Łukasz lubi cynamon i ma słabość do wszelkiego rodzaju jaszczurek i węży. Magda udała, że krzywi się z obrzydzenia i zrobiła najbardziej grymaśną minę, na jaką było ją stać. Wyglądała tak komicznie, że nie mogliśmy się powstrzymać od głośnego śmiechu. Kilku przechodniów obejrzało się na nas. Pierwszy raz w życiu miałam wrażenie, że może zdobędę przyjaciół. Było to tak prawdziwe i ciepłe uczucie, że uśmiechałam się przez całą resztę rozmowy.
Gdy znaleźliśmy się na zatłoczonym przystanku autobusowym, okazało się, że Magda również mieszka na przedmieściach. Chłopcy ruszyli w kierunku południowej części miasta, a Ewelina została i czekała na mamę. Pożegnaliśmy się, a ja z nową koleżanką wsiadłyśmy do autobusu.
Musiałyśmy stać, bo ludzie i tak już ściskali się jak ogórki kiszone w słoiku.
–Ach, jaki dobry dzień – westchnęła dziewczyna. Zwróciłam uwagę na jej niesforne kosmyki opadające na skronie, błysk w oczach i bystre spojrzenie. Była piękna. – W końcu się zaczął ten rok szkolny. Całe wakacje na niego czekałam.
–Naprawdę? – zaśmiałam się. – Aż tak fajnie jest tu u was?
–Naprawdę – miała powagę w oczach. – Szczerze, nie lubię wyjeżdżać. Uwielbiam siedzieć na naszym mieście dwadzieścia cztery na dobę, spotykać się ze znajomymi i pić kawę w Starbucksie. Ale tutaj, nie zagranicą ani w innym województwie. A rodzice zawsze się upierają na jakiś wyjazd. W te wakacje byliśmy w Grecji.
Zaczęła rozwodzić się nad brudnym hotelem, w którym wylądowali. Słuchałam jej z uwagą i utrzymywałam kontakt wzrokowy. A przynajmniej starałam się. Spostrzegłam, że na siedzeniu tuż obok siedzi Edgar. Miał wzrok wlepiony w jakiś punkt w oddali. Jego oczy pozostały nieruchome, mimo że patrzył za okno. W uszach miał słuchawki.
Gdy przyszła kolej na Magdę, by wysiąść – ja miałam jeszcze jeden przystanek przed sobą – spojrzała na mnie uważnie. Zauważyła już, że mój wzrok co chwila ucieka do Edgara.
–Iza – powiedziała. – Musisz mieć się na baczności.
Przestałam gapić się na chłopaka i popatrzyłam na dziewczynę z uwagą. Jej ton był poważny.
–Oprócz paczki chłopaków... w naszej szkole jest kilka osób, które są... inne – rzekła. – Nie warto. Odrzuca wszystkich. Tylko zrani ci serce.
Choć z początku nie rozumiałam, o co chodzi, ale gdy pojęłam informację, Magda już stała na chodniku. Machała mi z uśmiechem. Zrobiłam to samo.
Na przystanku, na którym wysiadła dziewczyna, została także kobieta siedząca przedtem koło Edgara. Miejsca w autobusie przybyło.
Z wahaniem przysunęłam się do wolnego siedzenia. Obserwowałam uważnie chłopaka. Nie chciałam zignorować ostrzeżenia Magdy, ale... chciałam jeszcze raz spojrzeć w te oczy.
–Hej – powiedziałam w końcu i usiadłam obok. – Mogę się dosiąść?
Nie uzyskałam odpowiedzi. Skrzywiłam się i pomachałam ręką przed twarzą zamyślonego Edgara.
–Halo! Halo!
Choć wydawało mi się to zabawnym rozpoczęciem rozmowy, chłopak nie zaśmiał się, tylko zdjął słuchawki z uszu i spojrzał na mnie z tą samą obojętnością, co w klasie. No, może nie do końca był taki neutralny – w jego oczach tańczyły iskierki gniewu.
–Co ty tu robisz? Czego chcesz? – zapytał zirytowanym głosem. Poczułam ukłucie w sercu.
–No... wracam tylko do domu – wybąkałam. Byłam zbita z tropu. Czemu jest taki... odpychający?
Nie odpowiedział, tylko rzucił mi zobojętniałe spojrzenie i wrócił do podziwiania szarego, brudnego, pokrytego ptasimi odchodami miasta. Był taki ponury. Ciekawe, dlaczego.
Wysiadłam na następnym przystanku. Powiedziałam mu tylko ciche „pa”, na które nawet nie uzyskałam odpowiedzi. Okej, niech sobie mnie ignoruje. Wcale nie potrzebuję go do szczęścia.


Ale może on potrzebuje mnie?

// Cześć!
Dawno mnie nie było, muszę trochę odświeżyć bloga. Dzisiaj przychodzę z two-lub three-shotem (właściwie nie wiem, czy można tak powiedzieć, ale jako że istnieje one shot - to czemu nie two shot xD), opowiadaniem pt. "Słońce wychodzi zza horyzontu". Pierwszy raz próbuję takiego gatunku, to dla mnie coś nowego, więc proszę podchodzić do tego z rezerwą xD. 
Chciałam jeszcze powiedzieć, że Gwiazdogród pojawi się zapewne niedługo, aczkolwiek nic nie obiecuję - w ogóle teraz wszystko będzie się pojawiać rzadziej i moja aktywność blogowa spadnie, a to wszystko spowodowane egzaminem gimnazjalnym. Trzeba się uczyć! A, no i weny brak, kiedy dookoła tyle stresu i nauki. Więc niestety, mała przerwa będzie, ale mam nadzieję, że wrócę w pełni sił :)
P.S. Źródło weny kreatywnespojrzenie.blogspot.com
 Pozdrawiam! \\
Czytaj dalej »