niedziela, 12 lutego 2017

Rozdział III: Szkolenie | #1 | Gwiazdogród

ROZDZIAŁ III
Szkolenie

Miasto było piękne. Tylko to słowo cisnęło się Irien na usta.
Wraz z Aerin szły przez ciemne ulice metropolii, podziwiając niebo.
Gwiazdogród składał się głównie z wieżowców będących luksusowymi hotelami oraz ze sklepów z gadżetami takimi jak naklejki z gwiazdkami, breloczki w kształcie półksiężyców czy tabliczki czekolady Gwiazdogrodzkiej. Miasto słynęło nie tylko z pięknych widoków, ale też z wyśmienitych wyrobów czekoladowych. By zjeść deser w tym mieście, trzeba było zapłacić ogromną ilość pieniędzy – jednak, jak sądzą klienci, każde oczekiwania zostaną spełnione z nawiązką.
Walizka, którą ciągnęła Aerin, stukała głośno i wpadała w dziury w chodniku. Małe, przezroczyste płatki śniegu spadające wolno z nieba roztapiały się na materiale i zostawiały mokre ślady. Irien była zachwycona nawet tym lekkim, chłodnym prezentem od nieba. Mimo że jej ulubioną porą roku było lato, zima zajmowała drugie miejsce, a jeśli była śnieżna – nic więcej się nie liczyło, tylko te cudowne, wielkie zaspy białego puchu.
Siostry nie mogły się powstrzymać od stawania przy każdym sklepie i podziwiania wystaw, którymi bywały manekiny z czekolady czy wieczorowe suknie uszyte z granatowego materiału. Żałowały, że nie stać je nawet na czekoladową śrubkę.
Miasto było doskonale oświetlone. Po obu stronach ulicy stało mnóstwo latarni. Był to niesamowity widok. Jak z bajki.
Jedynym, co psuło ten efekt, był tłum ludzi przekraczających ulicę i biegających w jedną i drugą stronę.
W Gwiazdogrodzie działało metro. Siostry, gdy tylko zauważyły pierwszy przystanek, zeszły do podziemi.
Było to zupełnie inne miejsce – śmierdziało tu starymi skarpetami i potem. Ściany oblepione były reklamami i gumami do żucia. Wszędzie leżały zgniecione puszki po piwie. Ludzie pchali się w stronę kasy, Aerin i Irien pobiegły tam razem z tłumem.
Siostry odliczały przystanki. Robiły tak, odkąd pamiętały. Gdy został już tylko jeden, Irien wyjęła karteczkę od Wizarda z kieszeni dżinsów. Ulica Chaosu, wieżowiec numer 13. Dziewczyna zastanawiała się, czy to oznacza, że Anders posiada cały budynek, czy jednak będą musiały znaleźć same numer mieszkania Gertsa...
–Jesteśmy – powiedziała Aerin, wyciągając Irien z zamyślenia.
Faktycznie. Mechaniczny głos powiedział: „Plac Chaosu” i pociąg stanął. Pasażerowie zaczęli pospiesznym krokiem wychodzić z pojazdu, zderzając się po drodze z wchodzącymi.
Plac był ogromnym pustym polem, na którego środku stała wielka fontanna przedstawiająca syrenkę, która pluła wodą do zbiornika. Oprócz tego kotłowali się tu tylko ludzie. Irien nie spodziewała się ich aż tylu. Gwiazdogród był naprawdę oblegany przez turystów.
Szukanie wieżowca numer trzynaście zajęło dwadzieścia minut i gdy dziewczyny do go wypatrzyły, dochodziła już czternasta. Był to wysoki budynek, choć jeszcze nie drapacz chmur – aż dziwne, że nazywano go wieżowcem. Przypominał bardziej czteropiętrowy dom.
Anders zdołał się nieźle ukryć, bo przed drzwiami nie stał dosłownie nikt. Być może brak ochroniarzy był mylący i jeśli ktoś zdobył adres Gertsa, szybko rezygnował, widząc, że przed budynkiem nie stoi nawet mężczyzna ubrany na czarno. Irien poczuła niepewność i spojrzała raz jeszcze na numer wygrawerowany na ścianie – wielka trzynastka dodała jej sił. Podeszła do drzwi.
Mimo że nikt najwyraźniej nie domyślił się, że mieszka tu pan Anders, widać było, że dom należy do kogoś bogatego. Klamka była ze złota. Śliska i zimna, pomyślała Irien, gdy jej dotknęła. Jednak zamiast za nią pociągnąć, uniosła rękę i zapukała trzy razy, głośno i szybko.
Otworzono im natychmiast. Oczom sióstr ukazał się kamerdyner, ubrany w garnitur przystrojony czarną muszką. Był wyprostowany, jedną rękę trzymał za sobą, a drugą ściskał w pięść na brzuchu. Miał wąsika zawiniętego na końcach. Wyglądał bardzo typowo dla swojej pracy, przez co Irien ledwo powstrzymała się od parsknięcia śmiechem.
–Witam – rzekł, wlepiając wzrok w dwie dziewczyny - dziewczyny ubrane w brudne, zapocone ubrania i z włosami o konsystencji ptasiego gniazda. Żadna z nich jednak o tym nie wiedziała, i z dumą wpatrywały się w mężczyznę, udając dostojne damy.
–Dzień dobry, proszę pana – odparła Irien, unosząc głowę i zmieniając ton na dumny głos hrabiny. – Jesteśmy siostry Rioth i przybyłyśmy, by spotkać się z panem Gertsem. To pilne.
Kamerdyner przekrzywił lekko głowę. Wyglądało na to, że analizował sytuację. W końcu jednak odsunął się od drzwi i rzekł:
–Proszę wchodzić.
Cały dom był zaprojektowany w nowoczesny sposób. Ogromne szklane okna dawały widok na plac, na podłodze ciągnęły się szare, puchate dywany. Kamerdyner zaprowadził siostry przed windę.
–Pan Anders jest w swoim gabinecie. Jest to pokój numer dwadzieścia dwa, na drugim piętrze – oświadczył. Irien i Aerin weszły do szklanego, małego pomieszczenia. Pokiwały głową i wybrały odpowiednią cyfrę.
Gdy drzwi windy się zamknęły, dziewczyny spojrzały na siebie nieco zdezorientowanym wzrokiem.
–Dobrze, że nas wpuścił bez problemu, ale to trochę dziwne – stwierdziła starsza siostra.
–Pewnie adres Andersa jest tak utajniony, że tylko niewielka grupka najbardziej zaufanych go zna – odparła Irien. – Wierzy nam.
Aerin nie zdawała się być przekonana.
Na korytarzu było zaledwie pięć pokojów. Drugi od prawej strony miał na drzwiach wygrawerowaną dużą liczbę „22”, pięknie ozdobioną i lśniącą złotem.
Irien zapukała, starając się ukryć wahanie.
Andres otworzył natychmiast, tak jakby pilnował wejścia.
–Witam, witam! Siostry Rioth, jak mniemam? – był to mężczyzna w wieku Wizarda, o zapuszczonej, dość długiej i siwej brodzie i niedowidzących oczach otoczonych zmarszczkami. Ich zgniłozielony kolor chował się za okrągłymi okularami.
–Dzień dobry – powiedziała Irien z osłupieniem. – S-skąd...
–Skąd znam wasze nazwisko? – machnął ręką. – Zamontowałem mikrofon w garniturze mojego lokaja.
Siostry powstrzymały się od krzywej miny.
–A, tak, tak – Irien zachowała się tak, jakby takie zachowanie było absolutnie zwyczajne.
–Wejdźcie. Ale najpierw powiedzcie mi - jakie jest wasze ulubione jedzenie? – pan Anders patrzył nieprzeniknionym wzrokiem na siostry.
–Co? – wyrwało się Irien. Gdy dziewczyna zorientowała się, że Gerts nie usłyszał, natychmiast się poprawiła. – Ja uwielbiam hamburgery. Aerin kocha wszelkie owoce morza.
–Świetnie! – Anders klasnął w dłonie, po czym nacisnął jakiś guzik kryjący się na ścianie za drzwiami. – Hamburger ze śledziem, proszę! – mężczyzna w końcu oddalił się od ściany, puszczając przycisk. – Zapraszam do mojego biura.
Całą lewą ścianę zajmowało akwarium. Kolorowe ryby były pierwszą rzeczą, która przykuła uwagę Irien. Ogromne okno dające piękny widok na Gwiazdogród leżało na przeciwległej ścianie. Po lewej stronie pokój kończył się czerwonymi frędzlami przyczepionymi do sufitu, oddzielając gabinet od innego pokoju.
Pomieszczenie było stosunkowo duże, a w jednym kącie było małe przejście do sześciokątnego pokoiku. To w nim stało biurko i kilka foteli. Anders, Irien i Aerin przeszli do tej części.


 –A więc, dziewczęta – pan Gerts usadowił się wygodnie na szerokim siedzeniu. – Co was do mnie sprowadza?

// Cześć!
Minęło dużo czasu od ostatniego rozdziału Gwiazdogrodziska naszego drogiego, więc w końcu po długiej przerwie chwytajcie ten kawał wypocin. Jak zwykle czekam na opinie, rady itd. :D 
P.S. Jutro do szkoły... u mnie ta niedziela to ostatni dzień ferii. Smutno :( \\
Czytaj dalej »

środa, 25 stycznia 2017

Słońce wychodzi zza horyzontu | #1

122, 123, 124... gdzie 125?
Odłączenie się od nowej klasy, by pójść do toalety, okazało się fatalnym pomysłem. Chodziłam w kółko po tym korytarzu już od dwóch minut, a numeru mojej nowej sali nigdzie nie było widać. Warknęłam pod nosem wściekle i przeszłam się ostatni raz.
Jest! W kącie. Numer był niewidoczny. Zamazana naklejka mnie zmyliła. Sądziłam, że to toaleta dla pracowników.
Dopiero wtedy odczułam stres. Przeszedł po mnie nieprzyjemnym dreszczem. Westchnęłam ciężko i poprawiłam koszulę wciśniętą starannie w granatową spódniczkę ostatni raz. Pora zacząć nowy rozdział.
Tę wielką czynność zrobiłam z hukiem, choć nie do końca tak, jak zamierzałam. Drzwi w ogóle nie stawiały oporu i okazały się lekkie jak piórko. Trzasnęłam nimi w ścianę. To było niezłe wejście, zdecydowanie. Natychmiast poczułam na sobie spojrzenie siedemnastu par oczu, rozbawione i zdziwione.
–Eee... – powiedziałam tylko. Przeniosłam wzrok z uczniów na nauczycielkę, która jedyna patrzyła na mnie z prawdziwą zgrozą. Chyba według pani Krawieckiej spóźnienie na coś tak ważnego jak spotkanie w klasie w pierwszy dzień szkoły jest tak bardzo nie do pomyślenia, że trzeba aż zdjąć okulary. Zapewne miała rację. Ale jestem głupia. – P... p... – no dalej, powiedz to!, zganiłam siebie w myślach. To tylko pięć słów. Twoja pozycja w klasie nie została jeszcze ustanowiona. – Przepraszam, zgubiłam się na korytarzu... – kiedy usłyszałam, że już się nie jąkam, postanowiłam kontynuować. – Chciałam pójść do toalety.
Dopiero gdy to powiedziałam, zrozumiałam, jak to głupio brzmi.
–Jak się nazywasz? – nauczycielka z powrotem założyła okulary, dosuwając je na koniec spiczastego nosa. Miała surowy głos.
–Iza Orłowska – powiedziałam. Pytanie nie powinno mnie zaskoczyć, jednak poczułam, że pocą mi się ręce.
Klasa była przestronna. Na ścianach wisiały mapy – Europy, Polski, świata, poszczególnych kontynentów. Uczniowie byli w większości chłopcami. Liceum, do którego się przeniosłam, nie słynęło z dobrych wyników, a z wesołej i przyjaznej atmosfery. Choć i to podlega głębszej ocenie, bo patrząc na nauczycielkę, miałam wrażenie, że zaraz w sali rozpęta się prawdziwa burza. Albo że kobieta rozstrzela swoich uczniów. No dobra, może przesadziłam, ale ta myśl sprawiła, że na mojej twarzy zaczął błąkać się nieśmiały uśmiech.
–Usiądź z Edgarem – wydała polecenie.
–Dobrze – powiedziałam posłusznie. Doszłam do wniosku, że chłopcem jest osoba siedząca samotnie jako jedyna. Na drugim końcu sali, w kącie, ze spuszczoną twarzą. Coś we mnie krzyknęło, ale z uniesioną głową poszłam w stronę Edgara.
Po drodze potknęłam się o plecak dziewczyny o pięknych czarnych włosach. Mimo że to nic wielkiego, poczułam, jak moje policzki płoną. Zapamiętałam uczennicę z apelu, czytała przemowę samorządu uczniowskiego. Zdaje się, że jej imię to Magda.
–Oj! Przepraszam – powiedziała, przysuwając plecak bliżej siebie. Dopiero wtedy zauważyłam, że to nie plecak, a elegancka, skórzana torba.
–Spoko – powiedziałam, przez sekundę zastanawiając się nad doborem słów. „Nic się nie stało”? Nie, za długie. „Nieważne”? Nie, zbyt protekcjonalne. „Spoko” wydało mi się najlepsze, nie wyszłam na nudziarę ani na dziwaka.
Dwa stoły od Magdy stało biurko Edgara. Moje serce kołotało niespokojnie w piersi, a do policzki wręcz wybuchły od krwi. Jak zacząć rozmowę?
–Cześć – wyrzuciłam z siebie i usiadłam na drewnianym krześle. Trochę za wysokie.
Chłopak pisał coś na komórce. Uniósł oczy w moim kierunku. Miał ciemne, prawie czarne włosy, opadające mu na brwi, i zielone, wąskie oczy. Właściwie seledynowe. Coś w jego spojrzeniu mówiło „nie mów”. Te krótkie dwa słowa. Przyszły mi do głowy, gdy tylko zobaczyłam jego wzrok.
Miałam ochotę patrzeć w jego oczy dłużej. Ktoś kiedyś powiedział, że oczy są oknami duszy. W tamtej chwili zrozumiałam, jak dużo w tym prawdy.
Jednak on się odwrócił. Na skroń opadły mu ciemne kosmyki. Widziałam już tylko długie rzęsy, oświetlone w blasku słońca.
–Cześć – odpowiedział dopiero wtedy. Jego głos był zdarty.
Nauczycielka rozdała plany lekcji. Chciałam go obejrzeć, jednak coś mnie korciło, żeby złamać tę jedną zasadę Edgara. „Nie mów”? Jak mam nie mówić? Zawsze miałam tyle do powiedzenia.
Podrapałam się po plecach. Gdy wychowawczyni zaczęła przynudzać o grupach, na które klasa była podzielona ze względu różny poziom języków obcych, nie mogłam już dłużej gryźć się w język. Odwróciłam głowę do chłopaka.
–Mój dziadek miał na imię Edgar – zaczęłam rozmowę. Gdy nie doczekałam się reakcji, poczułam wręcz motywację. – Był super dziadkiem. Nauczył mnie grać na gitarze. Umiesz grać na gitarze?
Już poczułam, że usta tak szybko mi się nie zamkną.
Spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Był zirytowany.
–Co?
–Pytałam, czy umiesz grać na gitarze.
–Nie – odparł, po czym znów wrócił do korespondencji, którą prowadził na komórce.
Zrobiłam kwaśną minę. Myśli, że już się poddałam? Nie ma mowy.
–Jaka jest ta klasa? – zapytałam, rozglądając się po sali.
–Spoko – odpowiedział, nie odrywając wzroku z wyświetlacza komórki.
–Jest tylko sześć dziewczyn – powiedziałam. – Siedem ze mną – sądziłam, że może wypowie się chociaż na ten temat, ale chłopak milczał. – W mojej poprzedniej klasie było dwanaście dziewczyn i ośmiu chłopaków. Było strasznie. Dlatego się przeniosłam.
Przytaknął pod nosem. Z kim on tak gaworzy?
Ciekawość wzięła górę. Spojrzałam ukradkiem na wyświetlacz. Nazwa kontaktu: „Mama”. Zdążyłam przeczytać tylko jedną wiadomość, wysłaną od Edgara: „Przestań”. W tym momencie, gdy tak spokojnie wpatrywałam się w ekran – trwało to ledwie sekundę – chłopak odwrócił głowę w moją stronę.
–Ej! – warknął. Ekran stał się czarny.
Poczułam, jak pot zalewa mi plecy.
–Sorry – powiedziałam słabym, łamiącym się głosem. A może lepiej „przepraszam”? – Przepraszam, naprawdę, nie chciałam być wścibska...
Wyczułam na sobie surowy wzrok nauczycielki. Zacisnęłam dłoń w pięść i zaniosłam się spazmatycznym, urywanym kaszlem. Jakoś wybrnęłam z niezręcznej sytuacji i uniknęłam konsekwencji wynikających z gadania na lekcji. Wlepiłam wzrok w swoje splecione pod stołem palce.
Edgar więcej nie włączał telefonu, tylko wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w jakiś punkt w oddali. Nie zrobiłam na nim dobrego wrażenia. Wręcz przeciwnie. To początek trudnej znajomośći...
Sięgnęłam po plan lekcji. Jutro siedem lekcji. Pierwsza z nich to geografia.
Przesunęłam wzrokiem po klasie. Spostrzegłam, że czterech chłopców patrzy na mnie z nonszalancją w oczach. Jeden z nich mrugnął do mnie znacząco. Zdziwiłam się, ale zamiast udawać, że nic nie widziałam, uśmiechnęłam się przyjaźnie. Co innego miałam zrobić?
Z ławki przede mną odwróciła się do mnie pulchna, niska dziewczyna. Miała brązowe, tłuste włosy upięte w kok i dość widoczny tusz na rzęsach. Jej wąskie usta ułożyły się w kwaśny grymas.
–Nie zwracaj na nich uwagi – powiedziała, widząc, że uśmiecham się do jednego z chłopców. – To taki szkolny „gang”. Są akurat w naszej klasie. Lepiej się z nimi nie zadawać.
Po tym, co powiedziała, uświadomiłam sobie, że każdy tutaj ma swoją pozycję. Magda – szefowa, przewodnicząca, „ta porządna”, prymuska zawsze mająca zadanie domowe. Pamiętałam, że chodziłyśmy do tej samej szkoły podstawowej. Była laureatką konkursu przyrodniczego.
Czterej chłopcy z rzędu ławek obok – szkolny gang. Łobuzy, za którymi nikt nie przepada, ale należy mieć do nich respekt.
Edgar – ten „inny”. Siedzący z boku, z komórką, niemający kontaktu ze światem.
Każdy w tej klasie się czymś wyróżniał. Trochę jak w typowej amerykańskiej szkole. Zabawne.
–Jestem Ewelina – przedstawiła się niespodziewanie. Chciała powiedzieć coś więcej, ale nauczycielka jej przerwała.
–Ewelino, porozmawiasz z nową koleżanką po lekcjach.
–Jakich lekcjach, psze pani? – odezwał się – najwyraźniej – szef „gangu”. Ten sam, który do mnie mrugnął. Miał potargane, miedziane włosy. Moją uwagę przykuła widoczna blizna na lewym policzku, na który akurat miałam widok.
–Nie „psze”, tylko „proszę”, Janie – powiedziała pani Krawiecka. – I ja to nazywam lekcjami.
–Ale przeż się niczego nie uczymy – jego głos był denerwujący. W czasie mutacji.
Nauczycielka pokręciła głową z rezygnacją.
–Dobrze, widzę, że jest już jedenasta. Jakieś pytania?
Ręka Magdy natychmiast wystrzeliła w powietrze.
–Tak, Magdo? – wychowawczyni wydawała się być ucieszona, że jest jeszcze ktoś, kto jej słucha.
–Kiedy będzie wyjazd integracyjny? Podobno w tym roku ma być wcześniej – powiedziała. Zwróciłam oczy ku Edgarowi, z nadzieją, że wytłumaczy, o co chodzi, jednak on wciąż był w stuporze.
Odwróciła się do mnie Ewelina.
–Co roku wyjeżdżamy na międzyklasowe spotkania integracyjne – powiedziała szybko. – Zwykle odbywają się w Truskawie...
Nauczycielka przerwała donośnym głosem dziewczynie.
–A, tak. Słusznie, że o tym wspomniałaś – powiedziała. – Izo. Co roku w naszej szkole organizujemy wspaniałe integracyjne zabawy. W tym celu wynajmujemy na pięć godzin ośrodek „Truskawa”. To bardzo miłe miejsce. Będę potrzebowała zgody twoich rodziców, byś mogła wyjechać. W tym roku wybieramy się tam już za dwa dni, czyli w czwartek.
Przez klasę przeszedł cichy szmer zdziwienia. Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Po tej chwili nauczycielka wypuściła nas z sali.
* * *

Do nowego liceum muszę jechać dziesięć minut do centrum miasta, gdyż mieszkam na jego obrzeżach. Potem zostają mi trzy minuty drogi pieszo. Ten czas nie powinien być samotny, bo większość uczniów mieszka w innych rejonach niż środek. Tak jak podejrzewałam, gdy wyszłam ze szkoły, zostałam otoczona grupką zainteresowanych uczniów z nowej klasy. Była wśród nich Magda i Ewelina, jedna po mojej prawej, druga po lewej stronie. Poza nimi szli z nami dwaj chłopcy o brązowych, jasnych włosach.
–Czyli jesteś Iza, tak? – zaczęła rozmowę przewodnicząca szkoły, uśmiechając się promiennie. Szliśmy równym marszem, mimo że Ewelina zdawała się mieć krótsze nogi od wszystkich.
–Tak – odparłam.
–Zobaczysz, spodoba ci się u nas – mówiła wyraźnie i stosunkowo wolno, spoglądała mi w oczy.
–Mam nadzieję – zaśmiałam się. – W poprzednim liceum było beznadziejnie.
–W którym byłaś? – zapytała Ewelina, wtrącając się do rozmowy.
–W Szesnastce.
–W Szesnastce? Przecież ta szkoła ma szóste miejsce w rankingu!
–Tak, ale atmosfera w tej dziurze była masakrycznie sztywna, a ludzie przypominali szare stworzenia bez charakteru. Nauczyciele byli niesprawiedliwi. Cudem się tam dostałam, bo wszyscy inni powpadali tam po znajomośći.
–Wiadomo – mruknęła Ewelina. – Nasze liceum ma osiemnaste miejsce, więc nie jest tak źle...
–Poza tym, do naszej szkoły chodzą sami spoko ludzie – był wysoki. Jego twarz pokryta była wieloma pieprzykami i znamionami. – Zobaczysz, będzie ci się tu podobać.
–No, może oprócz kilku wyjątków – Magda uśmiechnęła się, zwracając twarz do chodnika. – Nasz gang to szkolny postrach. Patryk, Andrzej, Kuba i Rafał.
–Wyjątek potwierdza regułę – wyszczerzył krzywe zęby chłopak, po czym zwrócił się do mnie. – Jestem Łukasz.
–Miło mi – uśmiechnęłam się do niego, zadzierając głowę do góry.
Reszta rozmowy była bardzo sympatyczna. Śmiałam się. Czułam, że jest o wiele lepiej niż w poprzednim liceum. Dowiedziałam się, że drugi chłopak ma na imię Kacper i jest typowym „geekiem”, jak to określiła Ewelina. Faktycznie, miał kwadratowe okulary w grubych oprawkach i pod pachą trzymał jakąś książkę o komputerach. Był przyjazny i miał do siebie dystans, przez chwilę żartował z dziewczynami o swoim zamiłowaniu do science fiction i nauki. Dowiedziałam się także, że Łukasz lubi cynamon i ma słabość do wszelkiego rodzaju jaszczurek i węży. Magda udała, że krzywi się z obrzydzenia i zrobiła najbardziej grymaśną minę, na jaką było ją stać. Wyglądała tak komicznie, że nie mogliśmy się powstrzymać od głośnego śmiechu. Kilku przechodniów obejrzało się na nas. Pierwszy raz w życiu miałam wrażenie, że może zdobędę przyjaciół. Było to tak prawdziwe i ciepłe uczucie, że uśmiechałam się przez całą resztę rozmowy.
Gdy znaleźliśmy się na zatłoczonym przystanku autobusowym, okazało się, że Magda również mieszka na przedmieściach. Chłopcy ruszyli w kierunku południowej części miasta, a Ewelina została i czekała na mamę. Pożegnaliśmy się, a ja z nową koleżanką wsiadłyśmy do autobusu.
Musiałyśmy stać, bo ludzie i tak już ściskali się jak ogórki kiszone w słoiku.
–Ach, jaki dobry dzień – westchnęła dziewczyna. Zwróciłam uwagę na jej niesforne kosmyki opadające na skronie, błysk w oczach i bystre spojrzenie. Była piękna. – W końcu się zaczął ten rok szkolny. Całe wakacje na niego czekałam.
–Naprawdę? – zaśmiałam się. – Aż tak fajnie jest tu u was?
–Naprawdę – miała powagę w oczach. – Szczerze, nie lubię wyjeżdżać. Uwielbiam siedzieć na naszym mieście dwadzieścia cztery na dobę, spotykać się ze znajomymi i pić kawę w Starbucksie. Ale tutaj, nie zagranicą ani w innym województwie. A rodzice zawsze się upierają na jakiś wyjazd. W te wakacje byliśmy w Grecji.
Zaczęła rozwodzić się nad brudnym hotelem, w którym wylądowali. Słuchałam jej z uwagą i utrzymywałam kontakt wzrokowy. A przynajmniej starałam się. Spostrzegłam, że na siedzeniu tuż obok siedzi Edgar. Miał wzrok wlepiony w jakiś punkt w oddali. Jego oczy pozostały nieruchome, mimo że patrzył za okno. W uszach miał słuchawki.
Gdy przyszła kolej na Magdę, by wysiąść – ja miałam jeszcze jeden przystanek przed sobą – spojrzała na mnie uważnie. Zauważyła już, że mój wzrok co chwila ucieka do Edgara.
–Iza – powiedziała. – Musisz mieć się na baczności.
Przestałam gapić się na chłopaka i popatrzyłam na dziewczynę z uwagą. Jej ton był poważny.
–Oprócz paczki chłopaków... w naszej szkole jest kilka osób, które są... inne – rzekła. – Nie warto. Odrzuca wszystkich. Tylko zrani ci serce.
Choć z początku nie rozumiałam, o co chodzi, ale gdy pojęłam informację, Magda już stała na chodniku. Machała mi z uśmiechem. Zrobiłam to samo.
Na przystanku, na którym wysiadła dziewczyna, została także kobieta siedząca przedtem koło Edgara. Miejsca w autobusie przybyło.
Z wahaniem przysunęłam się do wolnego siedzenia. Obserwowałam uważnie chłopaka. Nie chciałam zignorować ostrzeżenia Magdy, ale... chciałam jeszcze raz spojrzeć w te oczy.
–Hej – powiedziałam w końcu i usiadłam obok. – Mogę się dosiąść?
Nie uzyskałam odpowiedzi. Skrzywiłam się i pomachałam ręką przed twarzą zamyślonego Edgara.
–Halo! Halo!
Choć wydawało mi się to zabawnym rozpoczęciem rozmowy, chłopak nie zaśmiał się, tylko zdjął słuchawki z uszu i spojrzał na mnie z tą samą obojętnością, co w klasie. No, może nie do końca był taki neutralny – w jego oczach tańczyły iskierki gniewu.
–Co ty tu robisz? Czego chcesz? – zapytał zirytowanym głosem. Poczułam ukłucie w sercu.
–No... wracam tylko do domu – wybąkałam. Byłam zbita z tropu. Czemu jest taki... odpychający?
Nie odpowiedział, tylko rzucił mi zobojętniałe spojrzenie i wrócił do podziwiania szarego, brudnego, pokrytego ptasimi odchodami miasta. Był taki ponury. Ciekawe, dlaczego.
Wysiadłam na następnym przystanku. Powiedziałam mu tylko ciche „pa”, na które nawet nie uzyskałam odpowiedzi. Okej, niech sobie mnie ignoruje. Wcale nie potrzebuję go do szczęścia.


Ale może on potrzebuje mnie?

// Cześć!
Dawno mnie nie było, muszę trochę odświeżyć bloga. Dzisiaj przychodzę z two-lub three-shotem (właściwie nie wiem, czy można tak powiedzieć, ale jako że istnieje one shot - to czemu nie two shot xD), opowiadaniem pt. "Słońce wychodzi zza horyzontu". Pierwszy raz próbuję takiego gatunku, to dla mnie coś nowego, więc proszę podchodzić do tego z rezerwą xD. 
Chciałam jeszcze powiedzieć, że Gwiazdogród pojawi się zapewne niedługo, aczkolwiek nic nie obiecuję - w ogóle teraz wszystko będzie się pojawiać rzadziej i moja aktywność blogowa spadnie, a to wszystko spowodowane egzaminem gimnazjalnym. Trzeba się uczyć! A, no i weny brak, kiedy dookoła tyle stresu i nauki. Więc niestety, mała przerwa będzie, ale mam nadzieję, że wrócę w pełni sił :)
P.S. Źródło weny kreatywnespojrzenie.blogspot.com
 Pozdrawiam! \\
Czytaj dalej »

niedziela, 18 grudnia 2016

Rozdział II: Nad wodą | #2 | Gwiazdogród

ROZDZIAŁII
Nad wodą

Łazienka w domu Wizarda była piękna. Złote kafle, czysta, ciepła podłoga, jasne światło bijące z kryształowych lamp zdawały się być wzięte z kompletnie innego miejsca od wszystkich innych rzeczy w tym domku. Stare, rustykalne meble, które siostry widziały w gościnnym pokoju, stały się jakby odległym wspomnieniem z innego budynku.
Pomieszczenie było ogromne, pozbawione okien. Unosił się tu przyjemny zapach miodu i lawendy. W jednym z rogów umieszczony był prysznic, a właściwie sama bateria, gdyż nie można tego było nazwać kabiną. Na przeciwległej ścianie wisiały półki z jasnego drewna, a na nich białe, czyste ręczniki i kilka przezroczystych dzbanków wypełnionych wodą. Na jej powierzchni pływały fioletowe płatki kwiatów.
Była też toaleta, dwie umywalki i luksusowa, wielka wanna w białym kolorze.
Irien dawno nie czuła takiej ulgi i szczęścia, jakie wyrzucił z niej gorący prysznic. Gdy skończyła się myć, całe lustro było zaparowane, a łazienka pochlapana – jednak szybko wysychała, ponieważ kaloryfery w pokoju działały z pełną mocą, a podłoga była podgrzewana. Aerin wzięła prysznic zaraz po siostrze.
Pokój gościnny z kolei był mały, ale wygodny. Było tu łóżko z miękkim materacem i dwa krzesła. Na lewej ścianie wisiało lustro o ozdobnej ramie.
- I co, Iri? – zapytała Aerin, gdy jej młodsza siostra weszła do pokoju w piżamie i turbanie. Obydwie umyły włosy. W pokoju był przedtem ochroniarz, który okazał się również lokajem. Szczęśliwie wybrał moment, gdy Irien nie było w środku. Przyniósł dwa talerzyki z kolacją: kilka kawałków bagietki z serem oraz herbata. Wymknął się jak najszybciej, by nie wpaść na młodszą z sióstr. – Załatwione?
- Tak. Czuję się okropnie, ale mamy to – dziewczyna wskazała na swoje dżinsy rzucone na krzesło, w których kieszeni schowała karteczkę z adresem oraz eliksir.
- Super – uśmiechnęła się Aerin. – Czyli jutro z rana do Gwiazdogrodu?
- Tak – odparła Irien. – Jedziemy o 8:00. Wybrałam najtańszy lot, ale wiesz... samoloty jednak są drogie... więc zapłaciłam za bilety twoją kartą...
Aerin wytrzeszczyła oczy.
- Co?
- No... to.
Dziewczyna schowała twarz w dłoniach. Siedziała na łóżku, obok na etażerce leżał pusty talerzyk.
- Dobra... – westchnęła i wstała. – Pewnie sama zrobiłabym to samo. Zjedz kolację.
- Nie jesteś na mnie zła? – zdziwiła się Irien.
- Spodziewałam się tego, szczerze mówiąc. Ale więcej tego nie rób.
Gdy obydwie dziewczyny leżały w łóżku w piżamach w ciemności, Aerin odezwała się cichym głosem po chwili milczenia:
- Dlaczego nie powiedziałaś Wizardowi prawdy?
Irien odwróciła twarz w jej stronę.
- Jak to?
Aeirn wzruszyła ramionami.
- Nie wydaje się głupi – stwierdziła.
Jej młodsza siostra znów się odwróciła.
- Może dlatego by nie uwierzył.
- Wiem, ale... – Aerin westchnęła. – Pewnie masz rację, ale kłamstwo nigdy nie popłaca...
- Kto ci tak powiedział? – parsknęła Irien. – Pani wychowawczyni w szkole podstawowej?
- A żebyś wiedziała – uśmiechnęła się starsza siostra. – Właśnie ona.
Rodzeństwo roześmiało się wspólnie.
Obydwie dziewczyny zasnęły kilka minut po skończeniu rozmowy.

* * *

Irien nigdy nie leciała samolotem. Świat pod nią zdawał się taki malutki. Mijali pola, łąki, lasy rozciągające się na ogromnych terenach kraju Craon, który dzielił Elberg od Księstwa Gwiazdy. Tutejszą stolicą było Lium, miasto, w którym widziano Kaedesa. Państwo było duże i większość jego okolic stanowiły zielone pagórki i doliny, w których osiedliły się małe wioski oraz iglaste lasy. Była to chłodna, niegościnna okolica. Irien ciężko było uwierzyć, że klimat w kraju tuż obok tak różni się od tego w Elbergu. Tutaj w niektórych miejscach nawet leżały zaspy białego śniegu, który dziewczyna widziała tylko dwa razy w życiu – raz podczas wyjątkowo mroźnej zimy w Zalvyken, która nastąpiła w ostatnim roku i drugi raz, gdy jeszcze dziewczyny mieszkały z matką w miasteczku Anz – jednak wówczas Irien miała tylko siedem lat.
Młodsza siostra, jak to często z nią bywało podczas podóży, zasnęła, gdy tylko znudziło jej się podziwianie widoków. Aerin to nie zdziwiło; wyjęła różowy, puszysty kocyk Irien z plecaka i przykryła dziewczynę. Nie mogła nie przyznać, że widok zawijającej się w materiał dziewczyny rozczulił ją lekko i przypomniał o dawnych czasach, gdy starsza siostra chciała przeczytać coś Irien do snu, jednak ta zasypiała, gdy tylko Aerin zaczynała czytać pierwszy rozdział książki.
Starszej siostrze nigdy nie zdarzało się zasypiać podczas podróży, jednak tym razem straciła na chwilę czujność. Gdy otworzyła oczy, za oknem było szaro, a śnieg pokrywał większość ogromnego lasu świerków, nad którym przelatywali. Zbliżali się do Księstwa Gwiazdy i było to wyraźnie widać.
Aerin nie zamykała już oczu – patrzyła uważnie na zmieniające się w oczach niebo. Ciemne chmury gęstniały, pod samolotem były już właściwie same lasy. Wkrótce zapadła całkowita ciemność. Dziewczyna nie mogła się powstrzymać od sprawdzenia godziny. Było dopiero wpół do dwunastej rano. Aerin ogarnęło dziwne uczucie – dotarło do niej, że jest w innym kraju – a nawet świecie. To już nie był ani Elberg, ani Craon. To była ciemna, nocna kraina. Księstwo Gwiazdy.
Aerin wiedziała, że tutejszym władcą był książę Aedos II – młody, inteligentny człowiek, który odziedziczył umiejętność rozporządzania po ojcu. Kraj był bogaty i doskonale uzbrojony. Gdyby monarcha zechciał wojny z Elbergiem, zdecydowanie by ją wygrał. Na szczęście Księstwo Gwiazdy zawsze należało do państw nastawionych pokojowo. Aerin słyszała także, że tutejsza noc nie jest iluzją – jedynie księżyc na niebie to złudzenie, które nie odbija światła słonecznego, a sam świeci niczym lampa nad horyzontem. Niemożliwym jest żyć bez słońca, jednak powietrze w tym miejscu zawiera dużo „cząsteczek magicznych”, jak to określili naukowcy. Takie można znaleźć też w składnikach, których do eliksirów używają alchemicy – włosów z ogona jednorożca, piór feniksów czy różnorodnych ziół z lasów. Ta magia pozwala swobodnie oddychać i normalnie żyć, choć skóra mieszkańców tego miejsca tak czy inaczej jest bardzo blada. Nie mają też problemów z rozróżnieniem nocy od dnia. Jak uważają, „w dzień księżyc mocniej świeci”. Jednak ludzi żyjących w Księstwie Gwiazdy jest bardzo niewielu. Większość z nich jest koczownikami, podróżnikami, astronomami czy uciekinierami. Gwiazdogród, stolica państwa, gdyby nie duża ilość turystów byłby zupełnie wyludniony. W końcu kto chciałby mieszkać gdzieś, gdzie słońce nigdy nie wychodzi zza horyzontu?...
Inne miasta i wioski w Księstwie są rozłożone na granicach państwa, gdzie ciemność nie jest taka głęboka. Dla przykładu Wielka Niedźwiedzica leży prawie na terenie Craonu. Wewnątrz kraju można naliczyć właściwie tylko Gwiazdogród, który też nie jest centrum Księstwa, oraz cztery inne miasta – Auriga, Dollos, Corvus i Lira – będąca dokładnym środkiem kraju. Podobno liczy ona tylko dziesięciu mieszkańców, a noc jest tam zupełnie czarna.
Poza tym państwo pokryte jest w większości ogromnymi górami – mieści się tu najwyższy szczyt kontynentu, Pyxis – oraz lasami zarówno liściastymi, jak i iglastymi. Są tu także doliny, kotliny, wąwozy, łąki i jeziora.
Z powodu wszechobcenej natury głównych mieszkańców Księstwa Gwiazdy stanowią zwierzęta – wilki, lisy, łosie, różnego rodzaju ptaki i wiele, wiele innych. Ponoć widziano tu nawet małe stado jednorożców.
Wszystkie informacje o księstwie Aerin wyszukała w internecie. Podczas lotu zanim młodsza siostra zasnęła, wspólnie czytały o tym osobliwym miejscu. Znalazły również kilka artykułów z ostatnich lat, które potwornie nimi wstrząsnęły – dotyczyły Najemników oraz zabójstw.
Na terenie Gwiazdogrodu znaleziono trzy porzucone, martwe ciała młodych dziewczyn. Wszystkie miały czarne włosy i niebieskie oczy. Zwłoki nigdy nie były zmasakrowane – przyczyną śmierci w dwóch przypadkach było zatrucie, a w trzecim utopienie w rzece. Jednak były to sprawy sprzed lat – jedna z października 2001, druga z listopada 2004, trzecia z września 2008. teraz był 2017 rok, dlatego dziewczyny postanowiły nie przejmować się tymi informacjami – jednak zdecydowanie należało to zapamiętać.
Inne artykuły pokazywały stare amfiteatry budowane w zamierzchłych czasach przez plemiona Nocków – które przetrwały do dziś i stworzyły oddzielne, zależne od Księstwa Gwiazdy państwo na północy. W budowlach podobno odbywały się potworne rytuały trenowania Najemników. Udało się ich zdemaskować w 2010 r., gdy jeden z zamaskowanych policjantów odkrył całą sprawę, zawiadomił posiłki i wkrótce wybuchła straszna walka między państwową policją a Najemnikami, którzy gdy tylko wyczuli podstęp szpiega, zastrzelili wszystkie ofiary wykorzystywane do treningu. Z pola bitwy uciekło około pięciu wrogów, dlatego pokonanie innych Najemników nie było sukcesem. Od tego czasu sprawa przycichła.
Aerin zaczęła zastanawiać się nad czarną historią Gwiazdogrodu, gdy okazało się, że samolot jest już prawie na miejscu. Wkrótce wylądował.


// Kolejny, tym razem krótszy kawałek będący swego rodzaju wstępem do Księstwa Gwiazdy. W następnym kawałku zobaczymy, jak tam jest... \\
Czytaj dalej »

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Rozdział II: Nad wodą | #1 | Gwiazdogród + LBA

ROZDZIAŁ II
NAD WODĄ

Kiedy siostry znalazły Aleję Śnieżną, dochodziła już godzina dwudziesta pierwsza. Po prawej stronie rozciągały się piękne wody morza. Po lewej stały ściśnięte w rządku stare kamienice. Z prawie każdego bloku wystawały balkony. Aerin zastanawiała się, jak to jest codziennie widzieć zachodzące słońce za widnokręgiem.
Senegal było zatłoczonym miastem. Nie aż tak, jak Zalvyken, jednak turystyka w tym miejscu była zdecydowanie na wyższym poziomie. Gdzie nie spojrzeć, tam ludzie o innym odcieniu skóry – Aerin wypatrzyła nawet Klovelczyków o bladej cerze i czerwonych oczach o pionowych źrenicach. Mówili ostrym, krzykliwym językiem.
Jasne niebo nad miastem było cudowną odmianą. W Zalvyken prawie zawsze było ciemno, pochmurno. Bywało także, że wielki smog przysłaniał słońce. W Senegalskim powietrzu czuło być sól morską, dużą ilość tlenu i delikatną woń bananów, z których słynęło to miasto. Po obu bokach ulicy stały stragany, zza których krzyczeli ciemnoskórzy mężczyźni, namawiając ludzi do zakupu.
Po drodze siostry zatrzymały się w małym barze przypominającym Corner Club. Jednak tu było kilka stolików przed ladą, stały na nich nawet solniczki. Irien zamówiła klasycznego hamburgera, a Aerin skosztowała jednej z morskich ryb. Jedzenie było smaczne, lepsze niż w większości jadłodajni w Zalvyken. Młodsza siostra nie mogła powstrzymać się od ciągłych uwag na temat tego, jaka stolica Elbergu jest fatalna. Aerin ciężko było się nie zgodzić i cała dyskusja przy kolacji polegała na ciągłej krytyce miasta. Jednak obydwie wiedziały, że tak naprawdę kochają Zalvyken całym sercem, za smród, za obrzydliwe jedzenie i za dziwaków zamieszkujących to miejsce.
Aleja Śnieżna nie miała nic wspólnego ze śniegiem. Aerin zastanawiała się, jaka jest geneza tej nazwy, bo nic nie wskazywało na to, że mieszkańcy Senegal kiedykolwiek ujrzeli biały puch padający z nieba. Po obu stronach ulicy w złotym bruku były przerwy na trawę, z której wyrastały dorodne, majestatyczne plamy otoczone ławeczkami zrobionymi z jasnego drewna. Aleja Śnieżna była najpiękniejszym miejscem w tym nadmorskim mieście. Aerin musiała przyznać, że przez chwilę czuła się, jakby przyjechała tu na wakacje.
Niestety jasne niebo już od ponad pół godziny zmieniało się w granatową, rozgwieżdżoną powłokę. Księżyc na horyzoncie był przecięty w połowie.
–W końcu! – z rozmyślań wybudził Aerin głos Irien, radosny i głośny. – Dom Wizarda.
Był to duży kloc o prostokątnych krawędziach. Cały z drewna. Starsza siostra zdecydowanie nie tak wyobrażała sobie dom sławnego alchemika. Ta rustykalna chatka pasowała bardziej na klimatyczne schronisko położone wysoko w górach.
Nawet nie zdążyła nic powiedzieć, kiedy jej siostra już znalazła się obok drzwi – dużych, mosiężnych drzwi o klamce jak ze średniowiecza.
Aerin stanęła obok Irien i rozejrzała się. Wydało jej się dziwne, że na zewnątrz nie stoi ani jeden ochroniarz. Jednak musiał to być dom Wizarda, bo dookoła mnóstwo turystów stawało przed domkiem i ustawiało się do zdjęć. Większość z nich patrzyła na rodzeństwo dziwnym wzrokiem.
–Panie Wizard! – wydarła się Irien do środka, jak zwykle nie zwracając najmniejszej uwagi na zdegustowane spojrzenia przechodniów. Aerin walnęła mocno w drzwi.
–Wielka sława nie ma czasu dla fanów – parsknęła starsza siostra.
Jednak problem leżał w czym innym – po kilku minutach dobijania się do bram alchemika do sióstr podszedł wysoki mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych. Wyjaśnił dziewczynom, że Wizarda nie ma w domu, wróci dopiero za tydzień – ponoć pisano o tym w „Senegalskim Tygodniku”.
Te słowa spowodowały wybuch gniewu Irien, która ledwo wstrzymała się od ryknięcia ze wściekłości. Zamiast tego wypuściła z siebie głośno powietrze, opadła na kolana i wyklinała swój los.
Aerin czuła się lekko skrępowana zachowanie młodszej siostry, choć mężczyźnie wyraźnie to nie przeszkadzało. Uśmiechnął się tylko i podszedł do domku, po czym wyjął klucze i otworzył drzwi. Irien zastygła w bezruchu, wpatrując się w czynności ochroniarza. Szybko jednak się otrząsnęła, i w błyskawicznym tempie wstała, położyła stopę między drzwi a ścianę, nie pozwalając mężczyźnie zamknąć, i z niesamowitą prędkością, nawet się nie zacinając, powiedziała:
–Proszę pana, to ważna sprawa do pana Wizarda. Proszę nas wpuścić, jesteśmy Irien i Aerin Rioth, nie jesteśmy głupimi faneczkami, to sprawa życia i śmerci, błagam, niech pan nie zamyka nam drzwi przed nosem, to dotyczy morderstwa, musimy wejść. Do cholery jasnej.
Ostatnie słowa powiedziała z dziwnym spokojem, choć jej starsza siostra wiedziała, że kiedy Irien zaczyna mówić bardzo szybko i spokojnie, znaczy to, że nerwy jej puszczają.
Ochroniarz patrzył beznamiętnym spojrzeniem na Irien. Zdawał się być kompletnie pozbawionym emocji.
–Pana Wizarda nie ma w domu. Mówiłem pani. Proszę zabrać stopę.
–Nie, pan nie rozumie...
–Chyba to pani nie rozumie – ochroniarz mocniej przycisnął drzwi do nogi Irien. – Proszę stąd pójść, bo oskarżę panią o włamanie...
–Włamanie?! Chyba pan sobie żartujesz!... – gdy dziewczyna zaczerpnęła głęboko powietrza, by wygłosić mężczyźnie długie kazanie, ochroniarz kopnął butem jej stopę i zatrzasnął drzwi przed nosem sióstr. Turyści patrzyli na całą sytuację z minami, jakby właśnie zobaczyli coś lepszego Katedry Alchemicznej. Wyglądali, jakby zaraz mieli wyjąć aparaty i porobić zdjęcia dwóm osłupiałym dziewczynom. Natomiast rodowici mieszkańcy Elbergu mieli zażenowane, oburzone twarze.
Aerin poczuła ogromny dyskomfort, gdyż tyle spojrzeń naraz było dla niej obciążeniem. Poklepała Irien po plecach.
–Słuchaj, znajdźmy jakiś hotel i się prześpijmy...
–A potem co!? Nie stać nas na cholerne sześć nocy w jakimś hoteliku! Sześć pierdolo... ach, zresztą... – Irien usiadła na jednym z dwóch stopni przed domem Wizarda. – Siedzę tu i czekam, dopóki mnie nie wpuszczą. Nie wierzę, że go tam nie ma. Światło w gabinecie się pali.
–Iri... – Aerin westchnęła.
–Ćśś! Nie mów tak do mnie, kiedy jestem wkurzona – młodsza siostra złączyła palce w uścisku i odłożyła plecak na bok. – Ja tu chętnie poczekam.
Aerin zaczynała się denerwować.
–Słuchaj. Musimy stąd pójśc, jest już wpół do dwudziestej drugiej, chodźmy, zanim zapadnie kompletna noc. Irien, bądźże rozsądna.
–To se sama idź – parsknęła młodsza siostra.
–W sumie masz rację. Mnie to ta alchemia w ogóle nie interesuje.
Aerin wbrew swoim słowom przysiadła obok siostry. Widziała determinację i upór w oczach Irien. Westchnęła ciężko. To będzie długi wieczór.

* * *

–Dobra, kobieto, jest dwudziesta trzecia! – zawołała zdenerwowana Aerin, wstając na równe nogi i przeczesując rozczochrane od wiatru włosy. – Idziemy znaleźć jakikolwiek nocleg. Nie ma w domu tego Wizarda, odpuść.
Irien jęknęła, ale straciła już nadzieję. Wstała, przeciągnęła się i otuliła szczelniej czarną kurtką.
–Beznadzieja – wymamrotała.
Aerin przejęła wspólny plecak i ruszyła ku północy. Ludzi na Alei Śnieżnej pozostało bardzo niewielu. Zaledwie kilku dziwnych typków w czarnych płaszczach, pijanych studentów i zagubionych nastolatek.
Gdy siostry były kilka metrów od domu, Irien usłyszała, że ktoś nacisnął klamkę – a potem głos:
–Hej! Dziewczyny! Chodźcie!
Rodzeństwo odwróciło jednocześnie głowy. W drzwiach stał starszy człowiek w koszuli w paski i w żółtym fartuchu, zaplamionym i zabrudzonym. Irien natychmiast rozpoznała Wizarda. Uśmiechnęła się szeroko i zaśmiała ze szczęścia. Ogarnęła ją kilkusekundowa euforia i ulga.
–Panie Allym! – krzyknęła i zawróciła biegiem do domu. – Czyli jednak jest pan w domu.
Mężczyzna wywrócił oczami.
–No pewnie, że jestem. Obserwuję was od momentu, kiedy tu przyszłyście. Widzicie tamto okno? To mój gabinet. Przepraszam, że nie wpuściłem was wcześniej, miałem tyle roboty... ale nie zadziałała na was nawet przykrywka mojej nieobecności, co? Skoro takieście wytrzymałe, wchodźcie, wchodźcie – musicie mieć dobry powód wizyty. Na chwilę przerwę swoje badania...
–Proszę pana – przerwała Irien zdenerwowanym tonem. – Ma pan rację. To naprawdę poważna sprawa. Chcę porozmawiać...
–Dobrze, spokojnie, dziewczyno – tym razem to Wizard wszedł jej w słowo. – Jak rozumiem, nie macie tu hotelu?... Wejdźcie, dam wam pokój dla gości.
Irien nie mogła uwierzyć w szczęście, które im się przytrafiło – w ostatniej chwili. Dziękowała Wizardowi podczas całej drogi przez mały, ciasny korytarz i schody na piętro.
Domek w środku był tak samo skromny, jak z zewnątrz. Przypominał małą willę z czasów nowożytnych. Podłoga była drewniana, skrzypiąca, a ściany wytapetowane na zielono. Na prawie każdej z nich wisiały portrety rodzinne Wizarda, jego córki i żony. Na każdym obrazie wszyscy się uśmiechali.
Przed gabinetem Wizarda stał ten sam ochroniarz, który nie wpuścił dziewczyn do domu. Speszył się nieco na widok Irien, która obdarzyła go wyniosłym i chłodnym spojrzeniem. Pan domu odesłał mężczyznę na dół, po czym nakazał Aerin zostać w korytarzu.
Gabinet Wizarda nie był duży. Miał drewniane ściany, trzeszczącą podłogę i w sumie trzy biurka – jedno naprzeciwko wejścia, pod oknem – zasłane papierkami, dokumentami, folderami i ołówkami. Drugie stało pod portretem żony alchemika na prawej ścianie. Na nim leżała jedyna nowoczesna rzecz w tym pokoju – mały, czarny laptop. Obok niego w ramce do Irien uśmiechała się przyjaźnie mała dziewczynka, w wieku około pięciu lat. Trzymała szmacianą lalkę. Zdjęcie było prześwietlone i krzywe.
Trzecie biurko stało obok drugiego i było całkowicie przykryte ogromną księgą alchemiczną o pożółkłych kartkach. Na otwartej stronie widniał przepis na eliksir szczęścia piętnastominutowego. Irien ciężko było uwierzyć, że widzi oryginalny, pierwszy zapis, nawet niewydrukowany, przystrojony tysiącem skreśleń, dopisków i dziwnych rysunków. Obok tego prawdopodobnie najczęściej używanego biurka stał duży metalowy kocioł, a w nim kilka mniejszych naczyń.
Lewa ściana zasłonięta była komodami i półkami, na których mieniły się w nikłych promieniach słońca buteleczki, flaszki, fiolki, kolby i inne naczynia. Obok leżał wielki, skomplikowany aparat wyglądający tak, jakby Wizard planował go użyć do przygotowania bimbru. Irien zatrzymała na nim spojrzenie i zaczęła podziwiać.
–Nic nie jest posprzątane, przepraszam... prowadziłem badania nad najnowyszym eliksirem, ale ostatnio gdzieś mi się zapodział, nie mogę go znaleźć... – Wizard mamrotał, bardziej do siebie niż do Irien. Spostrzegł, że dziewczyna wpatruje się w aparat „bimbrowniczy”. – Super, prawda? – odezwał się mężczyzna, podszedł do urządzenia i postukał w nie. – Kosztowało chyba połowę rocznej pensji mojej córki, ale nie żałuję. Przydaje się, bo niestety alchemia łączy się z chemią.
–Tak, ale tylko trochę – dodała Irien, cytując słowa Wizarda.
Mężczyzna uśmiechnął się. Wokół jego oczu pojawiło się kilka zmarszczek.
–Niesamowite. Taka młoda, a zna całą autobiografię jakiegoś nudnego starca na pamięć – zaśmiał się.
–Pańska książka to jedna z najlepszych lektur, jakie było mi dane przeczytać – powiedziała z dumą dziewczyna.
–Ooo, czyli w życiu nie było ci dane wiele przeczytać – roześmiał się Wizard. Irien chciała zaprzeczyć, jednak mężczyzna mówił dalej. – Jak widzę, podoba ci się moje biuro. Usiądź – wskazał krzesło obok biurka z komputerem. Sam przysunął sobie fotel stojący w kącie. – Irien, tak? Widzę, że bardzo jesteś zdeterminowana.
–Czemu nie wpuścił pan mojej siostry?
–Ona nie interesuje się alchemią, prawda?
Osiemnastolatka wytrzeszczyła oczy.
–Skąd pan wie?
–Słyszałem, jak się z tobą kłóci – odparł. Irien spodziewała się raczej odpowiedzi z serii „wyczytałem to z jej oczu”, dlatego zaczerwieniła się trochę. – Jaki jest powód waszej wizyty? Niestety nie mam dużo czasu, dlatego proszę, mów szybko, Irien.
–Słyszał pan o tym potwornym morderstwie, którego dopuścił się Kaedes Moell? – zapytała.
Mężczyzna podrapał się po głowie.
–Owszem. Składałem już kondolencje staremu Andersowi.
–A słyszał pan o tym, że zwiał z Efficerskiego więzienia?
Wizard wytrzeszczył oczy.
–Co? Kiedy?
–15 listopada. Dwa dni temu – odparła Irien. – Było o tym dosyć głośno...
–W ostatnich dniach przez ten nowy eliksir nie mam w ogóle czasu, by usiąść i poczytać spokojnie gazetę... – zasmucił się mężczyzna.
–Podobno widziano go w Avden, a potem w Lium – przerwała Irien, spoglądając w oczy Wizardowi. – Bardzo zależy mi na znalezieniu tego psychopaty. Chcę zemścić się na nim za to, co zrobił panu Andersowi i zobaczyć, jak wtrącają go do najciemniejszej celi w tym zapchlonym więzieniu. – pierwsze kłamstwo. Irien czuła lekkie zawstydzenie.
Mężczyzna był zdziwiony.
–Czemu tak ci na tym zależy?
Irien czuła, że będzie musiała drugi raz skłamać. Wizard nie był głupi i mógł w każdej chwili wyczuć bzdurę, ale musiała zaryzykować.
–Gary – wyszeptała. Decyzja podjęta – teraz musi się tylko zachować tak, by kłamstwo brzmiało jak najprawdopodobniej. – Syn Andersa. Poznałam go na wakacjach, gdy byłam w Wisum – mówiła wolno, wkładając w słowa jak najwięcej uczucia. Nie czuła potu na rękach, patrzyła prosto w mądre oczy Wizarda. – Zakochaliśmy się. To był najcudowniejszy tydzień mojego życia. A potem musiałam wracać do Zalvyken. Więcej się z nim nie zobaczyłam, ale myślałam o nim w każdą noc i w każdy dzień. Może pan sobie tylko wyobrazić, jak się czułam, gdy dowiedziałam się, że Gary nie żyje.
Irien wiedziała, że skłamała bardzo ciężko i wkręciła w miłość martwego chłopaka, którego nawet nie znała. Obraz wymyślonych pięknych wakacji, zachodu słońca nad morzem, miasto Wisum, które widziała tylko na zdjęciach pojawiły się w jej umyśle.
Wizard patrzył dziewczynie prosto w oczy. W końcu w jego spojrzeniu pojawiło się współczucie i żal. Połknął haczyk. Irien poczuła się jeszcze gorzej.
–Strasznie mi przykro – powiedział cicho. – Chciałbym ci pomóc znaleźć tego Moella, ale nie ma szans, bym ruszył się z biura przez kolejny miesiąc.
–W porządku. Wystarczy, że da mi pan dokładne namiary na pana Andersa. Będę dozgonnie wdzięczna.
Wizard wyrwał jedną z kartek notesu leżącego na biurku. Wziął ołówek i zaczął zapisywać. Gdy skończył, oddał adres dziewczynie.
–Dziękuję. Bardzo panu dziękuję – powiedziała Irien. Złożyła kartkę na pół.
–Ale bądź ostrożna. Księstwo Gwiazdy jest bardzo osobliwym miejscem. Panuje tam zima cały rok, a ciemność nie znika z nieba... no i są jeszcze Najemnicy. Na nich musisz uważać najbardziej – ostatnie słowa Wizard już wyszeptał ze strachem w oczach.
Irien patrzyła na karteczkę. Schowała ją do kieszeni kurtki.
–Bardzo dziękuję, panie Wizard – powiedziała z powagą.
Mężczyzna wstał.
–No, moja droga Irien. To już koniec twojej wizyty – spojrzał na zegarek na swojej lewej ręce. – Jest już tak późno... idźcie spać. Pokój na dole, pierwszy po prawej jest wasz. Łazienka jest naprzeciwko, do waszej dyspozycji – wyciągnął dłoń ku dziewczynie. – To był dla mnie zaszczyt.
–O nie, nie, to dla mnie był niesamowity zaszczyt. Dziękuję, że mnie pan przyjął – Irien potrząsnęła dużą ręką Wizarda – i poczuła coś zimnego. Gdy cofnęła dłoń, sterczała w niej mała, szklana buteleczka z czerwono-złotym płynem zatkana zwykłym korkiem. Na szkło przyklejona była naklejka opisowa: „eliksir siły”.
Osiemnastolatka obrzuciła mężczyznę zdziwionym i wdzięcznym spojrzeniem. Stał już przy drzwiach. Nacisnął na klamkę, gdy dziewczyna zbliżyła się do niego, i mruknął cicho:
–Powodzenia, Irien.


// Oto już kolejny rozdział po tych pięciu dniach, choć tamten nawet się jeszcze nie zaaklimatyzował na blogu. Tak czy siak, chcę już zacząć historię prawidłową, dlatego łapcie, czytajcie, komentujcie! \\

Dzisiaj także LBA - niestety nie nominuję nikogo, bo zaraz muszę się uczyć matmy i nie mam momentu - na pytania odpowiedziałam już w niedzielę - od Rebel Queen i Book Girl z bloga stay-with-me-if-you-remember.blogspot.com. Serdecznie zapraszam, bo świetnie piszą i sama jestem czytelnikiem! :) \\

1. Co motywuje Cię do pisania?
Co motywuje? Hmm... ciężko określić. Chyba mój mózg i jego "super" pomysły, hehe.

2. Ulubiony sklep?
Ikea, bo mają dobre klopsy.

3. Co sądzisz o naszym blogu?
Podoba mi się, ma fajne kolory, opowiadanie przyjemnie się czyta, ogólnie lubię go odwiedzać.

4. Lubisz Boże Narodzenie?
Ha! Pewno. W tym roku wyjeżdżamy na gwiazdkę, nie mogę się doczekać.

5. Jesteś tolerancyjny/a?
Gdybym nie była, połowa Gwiazdogrodu wyglądałaby zupełnie inaczej. Jestem tolerancyjna i chcę, by inni też byli.

6. Oglądasz anime? Jeśli tak, jakie obecnie?
Oglądam... oglądałam. Ostatnio po pierwsze nie mam czasu, po drugie zaczęły mnie wkurzać te przesadzone ekspresje. A tak ogólnie, aktualnie zatrzymałam się na Clannad, Fullmetal Alchemist Brotherhood i... czymś tam jeszcze.

7. Słuchasz k-popu?
Nie, ale moja koleżanka z klasy to uwielbia. :D

8. Co myślisz o samobójcach?
Niezła różnorodność pytań... hm, myślę, że z jednej strony im współczuję, a z drugiej uważam, że są egoistami. Ale oby ich było coraz mniej.

9. Jaki jest twój ulubiony kolor?
Czerwień.

10. Masz konto na Wattpadzie? 
Mam, ale nie lubię tego portalu ze względu na raka i... coś mnie odrzuca od Wattpada. Mam konto, i nie używam go.

11. Kochasz swoich czytelników? Jeśli tak - za co?
Kocham ich za to, że ich nie ma [*]. Nie no, żartuję, jest ich niewielu, ale wszystkim jestem bardzo wdzięczna i ich uwielbiam za to, że dają mi rady, komentują, wytykają błędy, krytykują, oceniają... a jestem na drodze do wydania książki, więc każdy komentarz mile widziany! :D
Czytaj dalej »

środa, 7 grudnia 2016

Rozdział I: Śledztwo | #3 | Gwiazdogród

 Przygotowania do podróży były szybkie. Bardzo szybkie. Irien wrzuciła do walizki wszystkie ubrania, które znalazła w szufladzie komody, luzem, bez ładu i porządku. Gdy Aerin zobaczyła bałagan we wspólnym bagażu, natchmiast odesłała siostrę do kuchni, by ta przygotowała prowiant na drogę. Wyjęła swoje rzeczy, po czym rozparcelowała je porządnie po całej objętości walizki, zostawiając trochę miejsca na inne drobiazgi.
Oczywiście Irien zajęła się przeglądaniem internetu na telefonie, dlatego jej siostra musiała przejąć także i przygotowania przekąsek. Nie chciała dyskutować ze swoją współlokatorką, bo widziała, jak bardzo dziewczyna wczuła się w to śledztwo. Aerin uśmiechnęła się pod nosem, widząc, jak Irien buszuje po najgłębszych zakamarkach sieci, by wydobyć z niej informacje o Wizardzie i Andersie.
Lubiła swoją siostrę. Lubiła to, że zawsze stawiała na swoim, że była odważna, że była silna i niezależna.
Jednak martwiły ją jej zaborczość, upartość, dociekliwość i lekkomyślność. Te cechy zdecydowanie nie mogły przynieść niczego dobrego. Szczególnie, że Irien postanowiła pobawić się w detektywa.
Aerin wciąż uważała, że młodszej siostrze brakuje doświadczenia i dojrzałości. Jej serce zawsze pękało, gdy przypominała sobie smutne oczy piętnastoletniej Irien podczas przeprowadzki. Starsza z dziewcząt miała osiemnaście lat, kiedy postanowiły nie ciążyć dłużej matce finansowo. Zostało im trochę pieniędzy w spadku po ojcu. Aerin znalazła dobrze płatną pracę w Corner Club, zaczęła zbierać na studia w Zalvyken. Wyprowadziły się z domu razem, bo Irien stwierdziła, że starsza siostra nie poradzi sobie sama. Dziewczyna nie spodziewała się tego, myślała o samotnej, trudnej przyszłości w szalonej stolicy Elbergu. Jednak cieszyła się, że Irien wyjechała razem z nią. Teraz nie wyobrażała sobie życia bez niej. Co prawda prawie zawsze obydwie przebywały poza domem w innych miejscach, a jednak między nimi wisiał ogromny, dobrze związany węzeł siostrzanej miłości i przeszłość, która łączyła je jak nikogo innego.
Gdy walizka prawie pękała w szwach, wybiła godzina druga w nocy. Zmęczone dziewczyny położyły się na łóżku: Aerin na pryczy na dole, Irien na materacu na górze. Było to tanie, twarde posłanie, jednak dało się spać.
- Kaedes, tak? – zapytała starsza siostra cichym głosem.
- Taa. Naprawdę go nie pamiętasz? – Irien wierciła się lekko.
- Naprawdę. Nic mi to imię nie mówi.
Dziewczyna westchnęła.
- Był taki jeden... nawet się trochę kolegowaliśmy. Dlatego go pamiętam.
Przez chwilę panowała cisza.
- Dlaczego twierdzisz, że jest niewinny?
Uszów Aerin dobiegło skrzypienie łóżka Irien.
- Bo... – starsza siostra wręcz widziała, jak usta dziewczyny zaciskają się w wąską kreskę. – To dziwne uczucie. Jakby... intuicja, ale taka solidna.
- Nigdy nie wierzyłaś ani w intuicję, ani w przeznaczenie, ani w dziwne uczucia.
- Wiem. Chyba gadam bez sensu – zaśmiała się Irien. – Ale jeśli nic z tym nie zrobię, sumienie będzie mnie prześladywało do końca życia.
Aerin uśmiechnęła się z czułością.
- Cała Irien. Poczucie sprawiedliwości na poziomie powyżej przeciętnego.
- Ej, daj spokój – parsknęła dziewczyna. – Po prostu wierzę w to przeczucie. Jest silniejsze niż cokolwiek, czego doznałam w życiu.
Znów nastało milczenie, przerwane po dłuższej chwili przez Aerin.
- Mam nadzieję, że nie zajmie nam to dłużej niż miesiąc, bo urlop trzydziestodniowy to zdecydowany limit u właściciela klubu Corner. No i obyśmy nie wpakowały się w jakieś potworne kłopoty.
- Spoko, nie panikuj. To będzie szybkie – w głosie Irien nie było pewności. Aerin westchnęła.
- Ufam ci, Iri – uśmiechnęła się starsza siostra. – Dobranoc.
- Dobranoc.
Aerin pogrążyła się we śnie zaledwie kilka minut później.

* * *

Irien siedziała na ławce pod dachem na peronie, czekając na Aerin, która kupowała bilety. Co chwila sprawdzała godzinę na ogromnym zegarze za jej plecami, bo 16:25 nadchodziła wielkimi krokami.
Beton pod jej nogami był brudny, a ławka obdarta i stara, od dawna niemalowana. Jednak mimo wszystko najlepsza z wszystkich sześciu na tym peronie – inne były zaplute, oblepione gumami do żucia i cuchnące wymiocinami. Za torami rozciągały się przedmieścia Zalvyken składające się głównie z przytulonych do siebie drobnych domków. Irien widziała zdjęcia Senegal i doszła do wniosku, że jest to o wiele mniejsze od stolicy miasto, jednak zdecydowanie czystsze i porządniejsze. Z domu Wizarda najprawdopodobniej widać było lazurowe wody morza Gordockiego, bo teren dla rezydencji był tuż obok portu.
Irien bardzo rzadko podróżowała. Jedyne miejsce, które odwiedziła w swoim osiemnastolatnim życiu, nosiło nazwę „u babci nad morzem”. Była to mała wieś na północ od Zalvyken, a na jej krańcu było widać skrawek jednej z wysp Archipelagu Elbergskiego. Gdy była małą dziewczynką, uwielbiała tam przyjeżdżać i szukać muszelek na plaży. Na wspomnienie o beztroskim dzieciństwie Irien uśmiechnęła się do siebie z melancholią.
Aerin pojawiła się równo z wybiciem szesnastej piętnaście i przedwczesnego przyjazdu pociągu. Siostry przecisnęły się przez mały tłum ludzi zgromadzonych na peronie i dostały się do jednego z przedziałów. Cuchnęło w nim papierosami, jednak poza tym był czysty i dość przestronny. Irien włożyła bagaż na półkę nad siedzeniami po prawej i razem z Aerin usiadły pod nią.
Do przedziału nie przybyło więcej gości. Siostry rozłożyły się na całą szerokość siedzeń i zaczęły rozmawiać.
- Iri, co ty właściwie chcesz osiągnąć dzięki tej podróży? Daj mi jakieś szczegóły, musimy mieć plan – zaczęła Aerin poważnym tonem.
- Gwiazdogród jest największym miastem na naszym kontynencie – odparła Irien. – Jest tak wielki, że próba znalezienia domu Andersa byłaby jak szukanie igły w stogu siana. Zajęłoby to co najmniej cztery dni, musiałybyśmy mieć zarezerwowany pokój w hotelu. Jeśli pojedziemy najpierw do Wizarda i wyciągniemy z niego informacje, zajmie nam to o wiele krócej, tym bardziej, że planuję też dowiedzieć się czegoś ciekawego o Gertsie.
- Dobra, rozumiem, ale co potem? Co nam da adres tego gościa?
- No wiesz, to on oskarżył o to całe zajście Kaedesa – wzruszyła ramionami Irien. – W Gwiazdogrodzie będzie łatwiej prowadzić śledztwo. Tym bardziej, że... – dziewczyna sięgnęła do swojego bagażu podręcznego – małego, czarnego plecaka z naszywką z logo zespołu trollów – Moell prawdopodobnie zmierza do Księstwa Gwiazdy. Czytałaś dzisiejszą gazetę? Podobno widziano go w Lium.
- Co? – Aerin wytrzeszczyła oczy.
- Jednak ludzie spodziewają się go nie w Gwiazdogrodzie, a w Wielkiej Niedźwiedzicy, czyli w małym miasteczku, które często odwiedza Lilia – jedyne dziecko, które przetrwało. – Irien wyjęła z najmniejszej kieszonki plecaka drożdżówkę z serem i ugryzła duży kawałek. Na gazecie wylądowało kilka okruszków.
Aerin przeleciała wzrokiem po linijkach tekstu. Na ogromnym czarno-białym zdjęciu w centrum artykułu widniała ulica zatłoczonego miasta, duży samochód, a za nim Kaedes – chłopak miał zmarszczone brwi, okulary przeciwsłoneczne i ledwo widoczny, delikatny zarost.
- Oczywiście niektórzy sądzą, że zmierza do Gwiazdogrodu. Ale to w Wielkiej Niedźwiedzicy drogi będą niedostępne dla ruchu. Podobno chcieli otoczyć na czas zagrożenia dom Andersa, ale ten się nie zgodził. Stwierdził, że „jeśli ten morderca chce tu przyjść, to nie przychodzi. Ja na niego czekam” – Irien wskazywała po kolei różne linijki tekstu, akcentując niektóre wyrazy i przeciągając samogłoski. Równocześnie jadła drożdżówkę i unosiła znacząco brwi. – Jeśli chcesz znać moje zdanie, podejrzewam, że Kaed nie jest taki głupi. Wyśle kogoś podobnego do siebie na to zadupie, a sam wlezie do domu Gertsa. W tym czasie wszyscy będą zaaferowani akcją w Wielkiej Niedźwiedzicy. Pogada z nim o swojej „winie”.
Aerin zmarszczyła brwi.
- Jestem z tobą. Po co miałby przychodzić do tej dziewczynki? Poza tym, pewnie i tak kiedy Gertsowie usłyszeli niusy postanowili siedzieć w Gwiazdogrodzie.
- No właśnie. Ale to Anders jest tu dowódcą. Policja to tylko pionki – Irien zamyśliła się lekko. – Wracając do teraźniejszości... muszę znaleźć sposób na wyciągnięcie informacji o Gertsie od Wizarda – ugryzła spory kawał drożdżówki.
- Gary – powiedziała natychmiast Aerin. Patrzyła na małe zdjęcie w rogu gazety.
Irien spojrzała na obrazek. Przedstawiał śmiejącego się chłopaka w jej wieku, trzymającego w dłoni dyplom ukończenia szkoły średniej.
Poczuła lekkie ukłucie w sercu, widząc ten zastygły na zdjęciu uśmiech. Podpis brzmiał: „Gary Gerts”.
- Co z nim? – zapytała, nie rozumiejąc.
- To będzie mocne – Aerin popatrzyła na siostrę poważnym wzrokiem. – I niezbyt honorowe. Jednak jeśli jesteś przekonana o niewinności tego Kaedesa...
- Jestem. Mów.
- Wrób go w miłość – Aerin uniosła brwi wysoko do góry.
- Wrobić w miłość... trupa? – Irien zagryzła dolną wargę.
- Jest akurat w twoim wieku. Powiedz, że byłaś latem w Adorganie... a to była twoja wakacyjna miłość. A teraz, gdy został zabity przez Kaedesa... chcesz się osobiście zemścić.
Irien poczuła, jak jej żołądek skręca się w supeł. Podrapała się po głowie.
- Nie sądzę...
- Spoko, to byłby najpewniejszy plan, ale jeśli masz coś lepszego, mów.
Młodsza siostra zamyśliła się, jednak nie przyszło jej do głowy nic innego.
- Ta dziwna moc, która ustala równowagę we wszechświecie, na pewno ci wybaczy – uśmiechnęła się Aerin, która nigdy nie wierzyła w żadnych bogów. – Mniejsze zło na drodze do sprawiedliwości.
Irien wypuściła z siebie powietrze ze świstem.
- Nie masz  kręgosłupa moralnego – rzekła w końcu. – Ale to będzie wiarygodne.
- Jesteśmy okropne – Aerin oparła się o szybę, a uśmiech zszedł z jej twarzy. – Wzbudzisz w nim litość, a on da ci adres Andersa... tylko potwór nie pomógłby takiej biednej, wciąż zakochanej w nieżyjącym chłopaku dziewczynie.
- Jasna dupa – mruknęła Irien. – Będę mieć wyrzuty sumienia przez kolejny miesiąc.
Mimo nieprzyjemnych mdłości dziewczyna czuła, że jeśli jej się uda, czegoś dokona. Nie miała pojęcia, czego, i wciąż nie wiedziała, czym jest to dziwne uczucie świętego przekonania, że to, co robi, jest słuszne. Jednak było tak silne, że musiała mu zaufać. Nie było innej drogi.
Drożdżówka zniknęła w szybkim tempie. Potem Irien czuła pod brodą już tylko ciepłe ramię siostry, gdy zasnęła twardym i spokojnym snem.

//  Hej hej! Dzisiaj więcej niż zwykle, no i mamy pierwszą "dupę" Irien. Wreszcie po pierwszym rozdziale wstępnym! Od drugiego będzie już ciekawiej, obiecuję! 
Czekam na opinie! Kolejny kawałek już wkrótce, bo powstał on już dawno temu, bo piszę niechronologicznie xD \\
Czytaj dalej »